Postprawda

ks. Jerzy Szymik

|

GN 14/2020

Kiedy zaczął o prawdzie, stało się jasne, że nie będę go dalej bronił.

Postprawda

Przyprowadzili go związanego. Hardy był Żydek. Z tych, co nie wyglądają. Chcieli mnie nim trafić i zatopić. Więc ich zatopię w ich własnej krwi. Już raz zmieszałem galilejską krew z krwią ich ofiar.

Myślałem, że coś nas łączy, że jesteśmy obaj przeciw nim. Lecz kiedy zaczął o prawdzie, stało się jasne, że nie będę go dalej bronił. Zrozumiałem, że to też nadęty fanatyk, a zarazem niepojmujący złożoności świata prymityw. Z tych ciemnych, spoza miast, z prowincji. Bez inteligenckiej klasy. Wtedy straciłem dla niego resztki uwagi. Tylu Greków i naszych głowiło się nad prawdą, a ten to rozwiązał? Hochsztapler. Kierowała nimi zawiść, oczywiście, ale w tym mieli rację: jest złoczyńcą, bo zniszczy świat, jak wszyscy, którzy uważają się za posiadaczy racji ostatecznej. „Na to przyszedłem na świat”, bełkotał wargami spuchniętymi jak powrozy, „aby dać świadectwo prawdzie”. Za kogo on się uważał? Krwawił i słaniał się jak każdy, którego się dociśnie. Moi legioniści pokapowali się w jego hochsztaplerstwie i pluli mu do ust. Jakiś czas temu doniesiono mi, że podczas pyskówki powiedział: „Usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga”. Nie mylił się. Właśnie dlatego go zabijemy. Słyszy Boga? Przestanie słyszeć cokolwiek. Trzeba zgasić ogień, którym podpali żydostwo jak suchą trawę.

Bo co? Helleńskie rzeźby, ogrody Arabii, piersi nałożnic, słońce odbite w zbroi. Puchary z malwazją, ich cierpki smak, idumejskie lamparty, łowy w naddunajskich lasach, zapach nardu w łaźni. Władza. Motłoch wdzięczny, pod stopą. Przyjaźń Cezara. Tego wszystkiego się pozbyć dla „Sprawiedliwego”, jak bredziła moja żona panikara? Wypić truciznę, którą mi podsuwają cuchnący czosnkiem i zabobonem? Toż to byłby czysty populizm, a nie rządy namiestnika Rzymu. Nadstawić kark i dać go sobie złamać dla fanatyka?

Tego mnie nauczyła polityka: jedyną prawdą jest pozbyć się chorej namiętności do prawdy. Aby samemu pożyć, trzeba dać pożyć innym. Zachowując prawo, oczywiście. W każdym razie trzeba skroić prawdę na ludzką miarę. Zachować równowagę, życiowy balans, klasykę stylu, wielość smaków – a nie sczeznąć we krwi i poniżeniu, na dnie. To zbyt łatwe. Prawdę trzeba widzieć w kontekście, w perspektywie, trzeba jej kontury obrysować sytuacją, konkretem. One decydują o kształcie prawdy.

Po coś przyszedł na świat, nie wiem, ale masz skórę, krew, kości, wątrobę i nerki. Za chwilę się przekonasz, czym jest prawda. Skrzepłą krwią. Śmiercią. A przecież wolność jest przed prawdą, błaźnie. Twoją prawdą ci skrępowali ręce jak niewolnikowi i rozwiążą ci je dopiero na krzyżu. Moja prawda da mi jeszcze dzisiaj w ręce lejce, miecz i kobiece ciało. Oto różnica. Cóż jest więc prawda? Ile prawd, która lepsza? Wolność lepsza od prawdy. Dokądkolwiek popłyną dzieje, moje krótkie i mocne jak pierwszy bicz „cóż to jest prawda?” okaże się najmądrzejszym zdaniem tej historii. Cokolwiek się podzieje, to do nas, Piłatów, będzie należał rząd dusz i przyszłość, nie do zapiekłych religijnie Galilejczyków. Szukać prawdy, a nie uważać się za jej wytwórcę czy posiadacza, mieć władzę nad życiem i śmiercią, a nie ginąć dla mrzonek – oto prawda.

Religię trzeba rozumieć i mieć w niej miarę. Z religią musi się dać żyć. Bo z twoim bogiem i z twoją prawdą jest jak z twoim królestwem: są nie z tego świata. Więc niech każdy idzie za wewnętrznym impulsem, za swoim bogiem, a wtedy pax romana. Wasze żydowskie swary o jednego Boga i Jego prawdę prowadzą do waśni i wojen – jak ta teraz. Trzeba dystansu, realizmu. Oświecenia. Religia ma życie dosmaczyć, a nie zastąpić. Może być przyprawą duchowości. Ale prawdą? Wiara jako wymaganie prawdy? Religijność musi być poszukująca, nie wolno się przywiązywać do poglądów, ważniejsze są pytania niż odpowiedzi. Popatrz: moje pytania i wątpliwości, moja umiejętność widzenia wielu racji prowadzą do mądrego rozdziału tego, co religijne, od tego, co należy do państwa i prawa. Prywatnie myśl, co chcesz, ale nie zatruwaj fanatyzmem religijnym sfery publicznej.

Ale on już milczał. Próbowałem jeszcze zażegnać konflikt, nawet go uwolnić, jakby co. Grałem na zwłokę, lecz podnieśli poprzeczkę zarzutów: podatki, podburzanie, wrogość wobec Cezara. Był moment, że szarżowałem, hazard to jeden ze smaków życia. „Nie znajduję w nim żadnej winy, nic godnego śmierci”, rzuciłem. Wściekli się. Zaproponowałem Barabasza, a jego pocięliśmy biczami. Wysłałem go do Heroda. Wrócił w błyszczącym płaszczu, oszpecony. W końcu postanowiłem zadowolić tłum, machnąłem na robactwo ręką. I ją umyłem. A jego zdałem na ich wolę.

Zdziwiłem się, że tak szybko skonał. Zacięty w swoim obłędzie, wydawał mi się twardszy. Poprosili o ciało, bredzili o felernej tablicy na krzyżu. Dość. Myśleli, że mnie zrobią, że wsadzę palce między drzwi a futrynę, że mi przetrącą karierę albo i życie śmierdzącym na kilka stadiów sporem. A przecież czekał mój koń, pałac, życie. Com napisał, napisałem. Com zrobił, zrobiłem.

I tak trafiłem do Credo. Choć nie przestałem wielbić nicości.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.