Filmowe apokryfy

GN 13/2020

publikacja 26.03.2020 00:00

O tym, czy filmy o Jezusie są filmowymi apokryfami XXI w., mówi ks. prof. Marek Lis, filmoznawca i teolog, autor książki „To nie jest Jezus”.

Filmowy Jezus to Jezus z Hollywood, a nie z Ewangelii – mówi ks. prof. Marek Lis. Filmowy Jezus to Jezus z Hollywood, a nie z Ewangelii – mówi ks. prof. Marek Lis.
karina grytz-jurkowska /foto gość; materiały dystrybutorów

EDWARD KABIESZ: Jan Paweł II wskazywał, że filmy mogą stać się skutecznym narzędziem ewangelizacji. Jednak w książce Księdza możemy przeczytać, że filmowy Jezus to Jezus z Hollywood, a nie z Ewangelii.

KS. prof. MAREK LIS: To zdanie Jana Pawła II pochodzi z orędzia na Światowy Dzień Komunikacji Społecznej w roku stulecia kina i jest wyraźnym ukłonem w stronę sztuki filmowej. Może należy zobaczyć kontekst, w jakim rodziło się kino. Było to medium świeckie, laickie. Jednak w ciągu kilkunastu miesięcy od powstania pierwszych filmów kręcono już pierwsze na motywach Ewangelii. Są to obrazy, które można nazwać paradokumentalnymi, jak np. film braci Lumière z 1897 r., który w 12 scenach opowiada całe życie Jezusa. Z kolei film Mélièsa dzięki efektom specjalnym pokazuje Chrystusa chodzącego po wodzie. Choć te najdawniejsze filmy powstawały z powodów komercyjnych, warto stwierdzenie Jana Pawła II sprzed 25 lat rozumieć w takim kontekście, że film może być również miejscem obecności Ewangelii.

W książce przewija się często termin „filmowe apokryfy biblijne”. Czy dotyczy to każdego filmu o tematyce biblijnej?

Każda z czterech Ewangelii, wchodzących w skład Nowego Testamentu, powstawała z myślą o innym adresacie. Są to swoiste portrety, na które autor, tak jak malarz, nałożył własną wrażliwość. Wizerunek Pana Jezusa i Jego słowa są pokazane od strony własnego doświadczenia ewangelistów, tak jak je zapamiętali. Jeżeli w Ewangeliach dostrzegamy różnice, to nie możemy się dziwić, że także w filmach wizerunek Jezusa związany jest z postacią twórcy. Ewangelia nie jest przecież gotowym scenariuszem, pomija mnóstwo szczegółów. Twórca filmu musi zatem wiele rzeczy dopowiedzieć, czasem wymyślić i uzupełnić. Jeżeli tak jest, to twórcy filmów muszą się posłużyć metodą znaną w starożytnych apokryfach, czyli dopowiadając elementy, które będą mniej lub bardziej prawdopodobne. Dlatego film nie może nam gwarantować pełnej wierności Ewangelii. W takim rozumieniu ekranizacje stron Biblii są apokryfami, bo próbują opowiedzieć Ewangelię na nowo. Póki w filmie będziemy mieli szczerą próbę jej zrozumienia, szukania interpretacji i dzielenia się nią, to jestem twórcom wdzięczny. Warunkiem powinno być, że dla nich punktem wyjścia jest spotkanie z tekstem, który odczytują, a nie tylko z ich własnymi wyobrażeniami, którymi ten oryginalny tekst chcieliby zastąpić.

W filmach o tej tematyce wiele jest wątków, których nie znajdziemy w Biblii. Czy w ogóle możliwe jest nakręcenie filmu bez nich?

Opierając się tylko i wyłącznie na zapisach Ewangelii, można by chyba nakręcić film tak, jak zrobił to Lars von Trier w swoim „Dogville”. Scenografię należałoby ograniczyć tylko do tego, co wiemy z całą pewnością, czyli do miejsc, co do których mamy historyczną lub archeologiczną pewność, że tak wyglądały, a cała reszta byłaby tylko sugerowana albo pogrążona w ciemności. Widz czułby się jednak wówczas oszukany takim niedopowiedzeniem. Trzeba sobie zdawać sprawę, że jeżeli sztuka filmowa sięga po Ewangelię, to nie ma innego wyjścia, musi ją dopowiedzieć elementami fikcji, odtwarzając np. wygląd postaci, ich ubiory, przedmioty codziennego użytku. Dobrze byłoby, gdyby ta fantazja była związana ze źródłami, z tradycją Kościoła, z uznaną ikonografią. Wiemy przecież, że przez stulecia utrwalił się w sztuce pewien kanon portretowania samego Chrystusa.

Widz filmu czy serialu musi mieć złudzenie realności?

Zgadzamy się na jakąś umo- wność, bo nie mamy pełnego dostępu do starożytnych materiałów. Dysponujemy np. wizerunkami Juliusza Cezara utrwalonymi przez rzeźbiarzy, natomiast oryginalnego wizerunku Jezusa nie mamy. Istnieje natomiast zapis Jego słów, tradycja, tak niezwykłe obrazy jak Całun Turyński czy Chusta z Manoppello, dzięki temu możemy sobie wyobrazić, jak to wszystko mogło wyglądać.

Czy eksperymenty w rodzaju angażowania czarnych aktorów do roli apostołów, a nawet Jezusa, są do przyjęcia, skoro Ewangelia jest zapisem faktów?

Dostępne jest 50% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.