Wiara w czasach zarazy

ks. Zbigniew Niemirski

|

GN 13/2020

publikacja 26.03.2020 00:00

Kilka miesięcy temu wrócił z Chin, gdzie był duszpasterzem w Kościele podziemnym. Ks. Łukasz Skowyra jest dziś wikariuszem parafii pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus na radomskich Borkach.

Ks. Łukasz Skowyra obok przywiezionego z Chin obrazu Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych z She-shan. Ks. Łukasz Skowyra obok przywiezionego z Chin obrazu Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych z She-shan.
Ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość

Jak sam mówi, nigdy specjalnie nie lubił opuszczać domu i nie przypuszczał, że przyjdzie mu ewangelizować tysiące kilometrów od rodzinnego Janowca nad Wisłą. W Państwie Środka ma przyjaciół z Drogi Neokatechumenalnej, którzy ślą mu grypsy opowiadające o tym, co dzieje się tam teraz, gdy zagraża im tamtejsza władza i równie bezwzględny koronawirus.

Wołanie o rodziny i prezbiterów

Z natury jest domatorem. Jego rodzinna parafia leży nad Wisłą. Góruje nad nią renesansowy zamek stojący na wysokiej skarpie. – Nigdy nie lubiłem opuszczać rodzinnego domu i zbytnio nie podróżowałem – wspomina ks. Łukasz.

Po ukończeniu szkoły średniej wybrał się w pierwszy dłuższy pobyt poza domem, do radomskiego seminarium. Święcenia kapłańskie przyjął 15 lat temu i został wikariuszem w radomskiej parafii pw. Chrystusa Króla na os. Gołębiów I. – Tutaj po raz pierwszy zetknąłem się z Drogą Neokatechumenalną. Najpierw to była posługa księdza we wspólnotach, a po pewnym czasie zdecydowałem się wejść na Drogę, czyli rozpocząć formację w ruchu. Z czasem przyszły wyjazdy na ewangelizację, udziały w Światowych Dniach Młodzieży. I wreszcie pojawiło się pragnienie, a byłem już wtedy wikariuszem w parafii katedralnej, by dać z siebie coś więcej Panu Bogu i Kościołowi, by okazać wdzięczność za to, co otrzymałem. Była to odpowiedź na wołanie Drogi Neokatechumenalnej o rodziny i prezbiterów – opowiada ks. Skowyra.

Owo wołanie to specjalny moment, gdy na uroczystym spotkaniu neokatechumenów pojawia się wezwanie, na które podnoszą się ci, którzy czują głos Boży, by pójść tam, gdzie zostaną posłani. Są to decyzje, by wstąpić do seminarium, ale także deklaracje, by opuścić miejsce zamieszkania i udać się tam, gdzie jest taka potrzeba. Miejsce przeznaczenia wskazuje losowanie. Ksiądz Łukasz podniósł się, a los wskazał Chiny.

Student i duszpasterz

Po odpowiednim przygotowaniu przyszedł moment wylotu do Pekinu. – Znalazłem się na lotnisku, tysiące kilometrów od Polski, i nie miałem żadnej informacji, kto mnie odbierze. Nie mogłem ujawniać, kim naprawdę jestem i po co tu przyleciałem. Siedziałem tam trzy godziny, skrywając w ręku różaniec i modląc się. Widziałem przez cały ten czas, który wydawał się nie mieć końca, że kręci się niedaleko pewien mężczyzna. Obserwowaliśmy się nawzajem. Wyglądał na kogoś z południowej Europy, na Włocha, a może Hiszpana. W końcu podszedł do mnie i zapytał, czy jestem księdzem, na którego on czeka – opowiada ks. Łukasz.

Tak to się zaczęło. Z Pekinu udali się do miasta, gdzie ks. Skowyrze przyszło pełnić posługę przez sześć lat. Ze względów bezpieczeństwa nie podamy nazwy tej miejscowości. – Jak na Chiny to miasto duże, choć nie z tych największych. Ma 7 mln mieszkańców – mówi z uśmiechem kapłan.

Oficjalnie, na co wskazywała wiza, był tu studentem. Chodził na zajęcia, a po ich zakończeniu zaczynała się właściwa praca, dla której tu przyjechał. – Duszpasterzowałem w Kościele podziemnym w wielkim ukryciu. Moimi najbliższymi, a zarazem parafianami, były rodziny z Drogi Neokatechumenalnej z Europy i Ameryki Południowej, które – podobnie jak ja – odpowiedziały na wezwanie. Przygotowywałem katechezy, sprawowałem Eucharystię. Zdarzało się przygotowanie kogoś do chrztu. Pracy było dużo, choć dla bardzo małego grona osób. Ideą obecności takich wspólnot w środowisku zupełnie obcym chrześcijaństwu i Kościołowi jest bycie ewangelicznym zaczynem, który ma powoli zmieniać otoczenie. I to się jakoś udaje, choć tu trzeba ogromnej cierpliwości. Źródłem zainteresowania bywa na przykład to, że mieszkająca w Chinach Europejka prowadzi do przedszkola czy szkoły gromadkę dzieci. To coś, czego tam się nie ogląda. Z zainteresowania rodzi się znajomość. Podobnie jeśli chodzi o dzieci. One zaprzyjaźniają się ze swymi rówieśnikami, nawiązują się więzi między rodzinami i to tworzy warunki do podjęcia próby ewangelizacji. Ale trzeba uważać, bo Kościół podziemny jest prześladowany i inwigilowany – opowiada ks. Łukasz.

Wigilia paschalna niczym urodziny

Chińskie władze starają się kontrolować całość życia społeczeństwa. Coś, co jest poza ich wpływem, jest podejrzane, a w konsekwencji zwalczane i bezwzględnie karane. – Często bywa tak, że lokalne władze, by przypodobać się centrali, starają się być bardziej gorliwe w swych poczynaniach. Kontrolując wszystko, co można, skwapliwie podejmują próby dotarcia do tego, co oficjalnie zabronione, stąd szczególnie prześladowany jest Kościół podziemny. Podczas mojego pobytu wyszło rozporządzenie zakazujące udziału w nabożeństwach dzieciom i młodzieży, także w Kościele oficjalnym, uznanym przez władze. Złamanie zakazu owocowało karami finansowymi, które w przeliczeniu na złotówki sięgały 150 tys. zł. To kary ogromne. Nie do zapłacenia – wyjaśnia kapłan.

Co więc mogło spotkać uczestników liturgii sprawowanej w noc z Wielkiej Soboty na Wielkanoc? – Sprawowaliśmy ją w prywatnym mieszkaniu. Były całe rodziny. Nagle ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Musieliśmy w mgnieniu oka sprzątnąć cały liturgiczny wystrój, a w zamian za to nakryć stół, tak by udawać, że jesteśmy na przyjęciu urodzinowym. Strachu przy tym było bardzo dużo. Ale udało się. Jednak wiedzieliśmy, że to mieszkanie jest już spalone i nie będziemy mogli więcej urządzać tam naszych spotkań – wspomina duszpasterz.

Grypsy z Chin

Po sześciu latach ks. Skowyra wrócił do Polski. Nie mógł dłużej udawać studenta. – Nie mam zamkniętej drogi powrotu do Chin, choć trudno sobie wyobrazić, by tamtejsze władze nie wiedziały, kim byłem tam naprawdę – mówi ks. Łukasz.

Duszpasterz utrzymuje żywe kontakty z tymi, którzy są tam nadal. Pokazuje listy, w istocie grypsy, które otrzymuje, opowiadające o tym, co dzieje się z jego wspólnotą i znajomymi, szczególnie teraz, gdy równie bezwzględny jak władze jest koronawirus. Przepisy o kwarantannie są kategoryczne. Tak o tym pisze ks. Łukaszowi jedna z rodzin: „W tych stronach sytuacja odnośnie do koronawirusa każdego dnia jest coraz gorsza. Nie wiemy, czy podawane liczby są rzeczywiste… Ja i M. [nie podajemy w artykule imion osób] przychodzimy z urzędu naszego miasta, gdzie odebraliśmy pozwolenia na przemieszczanie się. Jest to wyjściówka z domu, a pozwolenie ważne przez miesiąc. Z nią mamy pozwolenie na wychodzenie z domu i dotyczy ono tylko jednej osoby co dwa dni. W poniedziałek wychodzi ktoś, aby coś kupić, i do środy żadna osoba nie może wyjść z naszego domu. Wszystko jest zamknięte. Zakłady i biura są zamknięte, ulice są puste, markety otwarte od 11 do 17”.

Zamknięci starają się organizować czas sobie, a przede wszystkim dzieciom. „Dzień organizujemy w taki sposób, żeby dzieci miały dwie godziny języka chińskiego rano i dwie i pół godziny naszego języka razem z modlitwami, posiłkami i zajęciami. To sprawia, że dzień mamy zajęty. Módlcie się za nas każdego dnia, aby Pan nas wspomagał”.

A oto fragmenty listu innej z rodzin, która ma dziecko z zespołem Downa: „Jesteśmy pogodni. Dni mijają szybko pośród lekcji dzieci i aktywności, dzięki którym mają zajęcie. Jesteśmy wdzięczni Bogu za to, jak nasi bracia Chińczycy zajmują się nami i martwią się o nas. Przynieśli nam owoce, gdy nie mogliśmy ich zdobyć. Zaopatrzyli nas w maski dla dzieci. Przesyłają nam pieniądze na zakupy. Pytają, jak się czujemy”.

Ksiądz Łukasz otrzymał także gryps od pracującego tam kapłana. Duszpasterz pisze najpierw o tym, że jedna z rodzin nie otrzymała pozwolenia, by pojechać do Europy na pogrzeb mamy. Dla niego i dla tamtejszej wspólnoty te dni są „zaszczytem cierpienia, które łączą z cierpieniem Chrystusa”. Jednocześnie kapłan pisze o tym, jak w tym wyjątkowym położeniu stara się utrzymywać więź ze swą chińską wspólnotą: „Jeśli nie możemy się widzieć i spotykać, to możemy mówić do naszych serc i jednoczyć się z sobą i z naszym Panem. Tak to mówię naszym rodzinom, które są tutaj i do których dzwonię każdego dnia, aby usłyszeć, jak się czują. Wysyłam komunikaty naszej drużynie, która jest tutaj. Komentuję czytania biblijne z dnia, szukając w nich światła, które pozwoli zrozumieć to, co nas spotyka. Przesyłam słowa pocieszenia, staram się dodać ufności i odwagi. Oczywiście sprawia mi wielkie cierpienie to, że nie mogę ich spotkać. Ale to cierpienie i niemożność widzenia się ofiarowuję w intencji naszej misji tutaj. Jestem bardzo wdzięczny Mistrzowi za ten prezent, który mi daje, zaszczyt ponoszenia cierpień dla ogłaszania Jego imienia”.

Trudno nie odnieść wrażenia, że w tych słowach wraca to, co było udziałem Kościoła pierwszych wieków, gdy cierpiąca trudności i prześladowania wspólnota uczniów Chrystusa miała zwyciężyć wielkie rzymskie imperium i nieść nowinę o Zmartwychwstałym „aż po krańce świata”.

Wspomożycielka z She-shan

Ksiądz Łukasz przywiózł ze sobą z Chin obraz Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych z sanktuarium w She-shan. To miejsce można nazwać chińską Jasną Górą. Leży około 50 km od Szanghaju. Pierwszy kościół w She-shan zbudowano w XIX wieku. Obecny powstał w pierwszej połowie XX wieku. Na szczycie 33-metrowej dzwonnicy umieszczono na smoku – chińskim symbolu narodowym – wykonaną z brązu statuę Matki Bożej trzymającej uniesionego w górę Jezusa z ramionami otwartymi w geście błogosławieństwa, co z daleka wyglądało jak wielki krzyż rozpostarty nad Chinami.

W 1942 roku papież Pius XII podniósł kościół Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych w She-shan do godności bazyliki mniejszej, pierwszej w Chinach i pierwszej na Dalekim Wschodzie.

Gdy w 1949 roku do władzy w Chinach doszli komuniści, podjęli walkę z Kościołem. Podczas rewolucji kulturalnej w Chinach bazylika w She-shan została splądrowana i mocno zniszczona. Zdjęto i zniszczono także statuę Matki Bożej. W 1981 roku świątynię przekazano Kościołowi patriotycznemu. Na jej dzwonnicy ustawiono krzyż. 21 sierpnia 1988 roku w Castel Gandolfo przed modlitwą Anioł Pański Ojciec Święty Jan Paweł II w ramach duchowej pielgrzymki po sanktuariach maryjnych świata zawędrował do She-shan.

Mówił o tym świętym miejscu, a przemówienie zakończył słowami: „Pragnę jednoczyć się duchowo z pielgrzymowaniem wiernych Chińczyków, polecając się ich modlitwom. Razem z nimi przedkładam mój akt synowskiego oddania się Madonnie z She-shan i powierzam Jej moją troskę o całe Chiny, a w szczególny sposób o Kościół w Chinach. Maryjo, Wspomożenie Wiernych, módl się za nami!”.

W 2000 r., Roku Wielkiego Jubileuszu, na wierzchołku dzwonnicy bazyliki w She-shan zainstalowano wykonaną z brązu replikę figury Najświętszej Maryi Panny unoszącej Dzieciątko Jezus, ufundowaną z ofiar wiernych nawiedzających sanktuarium.•

Dostępne jest 17% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.