Msza w czasach zarazy

Marek Jurek

|

GN 12/2020

Autorów „żądań” wobec Kościoła wzywam do opamiętania!

Msza w czasach zarazy

Jak pisał René Girard – zaraza wywołuje chaos, w którym bardzo łatwo napiętnować kozła ofiarnego. Kozioł musi być inny, radykalnie różny od tych, którzy go piętnują, od dominującej kultury, i musi być także bezbronny, by brak oporu można było interpretować jako uznanie i dowód winy. Obarczenie kozła odpowiedzialnością za niepojęte nieszczęście przywraca poczucie panowania nad własnym losem (znalazł się winny!), pozwala uciec od myśli o sprawach ostatecznych i związanej z nimi odpowiedzialności, a także tworzy (owszem, kompletnie chore) poczucie wspólnoty. Tak bywało, gdy Żydów w czasach zarazy oskarżano o zatruwanie studzien. Prowodyrzy naznaczenia kozła nie muszą w jego winę wierzyć, ale dzięki tym, którzy uwierzą, ponury zabieg spełnia swe funkcje. Zre-, a raczej zde-generowana wspólnota odżywa.

Przypomniało mi się to wszystko, gdy przeczytałem „żądanie zawieszenia mszy”, które „jako przedstawiciel wyborców” skierował do biskupów katolickich eksminister Radosław Sikorski, i podobny głos Szymona Hołowni, kandydata na urząd Prezydenta RP, domagający się od biskupów katolickich, by Komunia św. była „wydawana tylko na rękę, nie fakultatywnie, ale obowiązkowo”.

Wyjaśnijmy kontekst, bo czasami grzmiące mowy bywają tak hipnotyczne, że przestajemy rozpoznawać rzeczywistość. Wskutek zarazy życie społeczne zwalnia, ale się przecież toczy. Używamy lokalnej i dalekobieżnej komunikacji, spotykamy się w pracy, w sklepach i w rodzinach. W Brukseli, gdzie pracuje minister Sikorski, piątkowe modlitwy w Wielkim Meczecie zawieszono, ale w pozostałe dni odbywają się nadal. Dlaczego więc akurat Msza, dlaczego Komunia św.?

Żeby było jasne. Nie zachęcam obu panów do konsekwencji, wręcz przeciwnie, wzywam do opamiętania. Od Szymona Hołowni „oczekuję” – używając jego własnej formuły – „jasno sformułowanego komunikatu”, że się powstrzyma od dyktowania biskupom prawosławnym, jak wierni mają przyjmować Komunię św. Benedykt XVI wyjaśniał kiedyś, że problem „liberalizacji” udzielania sakramentu Eucharystii (zgody na udział w nim osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach) wynikł, gdy Komunia św. zaczęła stawać się rytuałem społecznym, w którym uczestniczą „wszyscy”; więc jak „wszyscy” to wszyscy. Ale prawosławni (mimo innych ogromnych problemów) tego akurat nie przeżyli i mam nadzieję, że mimo rozpędu, jaki wzięła kampania Szymona Hołowni, w tym miejscu jednak wyhamuje. I podobny apel do Radosława Sikorskiego, by „jako przedstawiciel wyborców” nie żądał zamykania świątyń prawosławnych w Polsce.

Skoro jednak w Brukseli (gdzie pan Sikorski pracuje) w katolickich kościołach przestano odprawiać publiczne Msze, powinien (zakładając, że sytuacja tego naprawdę wymagała) niezwłocznie zażądać równie całkowitego (a nie tylko w piątki) zamknięcia brukselskich meczetów. W końcu (1) „w UE jesteśmy u siebie”, (2) zbyt wielu Polaków pracuje w Brukseli, stale jeżdżąc do kraju i (3) również sporo brukselskich muzułmanów pracuje w instytucjach europejskich i na tamtejszych lotniskach, więc troska ministra Sikorskiego o zdrowotne konsekwencje modlitw byłaby tu jak najbardziej uzasadniona. (Ale może raczej niech da sobie spokój, bo w konieczność zamknięcia kościołów, do których chodzi tak mało belgijskich katolików, w najwyższym stopniu wątpię. Raczej przypuszczam, że zamknięto je właśnie dlatego, że wiernych, dla których to ważne, jest tak mało).

A może nie należy się obawiać, że te żądania pójdą dalej, może niekonsekwencja obu panów wcale nie jest przypadkowa, bo kwestie sanitarne to tylko okazja do „przywołania do porządku” episkopatu i Kościoła katolickiego właśnie? Apele te, zarówno w treści, jak i jeszcze bardziej w formie, łącznie z wyborczym patosem, demonstrują totalitarny dryf współczesnej demokracji. Zaawansowany liberalizm go nie hamuje, raczej napędza. A nad tym w Kościele wszyscy musimy się zastanowić.

Co bowiem wyznacza granicę władzy państwa (również państwa wyborczego)? Nawet tam, gdzie szczególne wymogi dobra wspólnego sprawiają, że ta granica staje się niepewna? Przede wszystkim to, co święte. Rzeczpospolita musi szanować potrzeby samego życia, troskę o bliskich, więzi rodzinne, religię. Religię nie jako fakt świadomościowy („przekonania”), ale jako związek człowieka z Bogiem, urzeczywistniający się w Kościele i przez sakramenty. Norma „ratowania życia” (por. Łk 6,9) jest w Ewangelii niezwykle wysoka, a obowiązek Mszy niedzielnej nie jest absolutny, co potwierdza dyspensa naszych biskupów. Ale Msza św. jest ostatnią rzeczą, od której ludzi można izolować siłą. To właśnie krzyż stojący na ołtarzu jest dla potrzebujących źródłem siły i solidarności.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.