Zawsze na walizkach

GN 12/2020

publikacja 19.03.2020 00:00

O roli nuncjusza, dialogu i miłości do Jana Pawła II opowiada abp Salvatore Pennacchio, nuncjusz apostolski w Polsce.

Zawsze na walizkach roman koszowski /foto gość

Ks. Adam Pawlaszczyk: W 7. rocznicę wyboru papieża Franciszka chcę rozpocząć od pytania: jak Ksiądz Arcybiskup wspomina ten dzień?

Abp Salvatore Pennacchio: Byłem wtedy w Indiach. Mam z tamtej chwili dwa bardzo szczególne wspomnienia. Pierwsze to chwila, kiedy papież wyszedł na balkon i z wielką pokorą poprosił o modlitwę za siebie, za Kościół, w intencji jego pontyfikatu. Powiedział: „Dobry wieczór”, czym przełamał pierwsze lody w kontakcie z ludźmi. Natychmiast było widać jego bliskość, że jest papieżem, który chce być wśród swoich owiec, czuć ich zapach. Poruszyły mnie jego prostota oraz wprowadzenie atmosfery modlitwy. Innym wspomnieniem jest moja pierwsza audiencja jako nuncjusza apostolskiego w Polsce. Ojciec Święty bardzo mnie wtedy umocnił przed podjęciem nowej misji. Powiedział, że zobaczył w Polsce Kościół ogromnej wiary i kultury.

W tym roku świętować będziemy setną rocznicę urodzin Jana Pawła II. Co osobiście zawdzięcza Ksiądz Arcybiskup polskiemu papieżowi?

Od samego początku czułem się jego duchowym synem. Jako zawołanie biskupie przyjąłem słowa: „Nie lękajcie się!”. Byłem obecny na placu św. Piotra, kiedy papież z Polski odprawił swoją pierwszą Mszę. To wówczas powiedział: „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi!”. To było dla mnie bardzo mocne – skupić się na przesłaniu Chrystusa, na głoszeniu Dobrej Nowiny, jak to było w pierwotnym Kościele. Bardzo mocnym doświadczeniem był też widok uścisku Jana Pawła i kard. Wyszyńskiego. Byłem wówczas młodym kapłanem studiującym w Akademii Dyplomacji Kościelnej, ale już wiedziałem, kim jest Wyszyński. Wszyscy dobrze go znali jako prymasa. Wszyscy wiedzieli, że to dzięki niemu i jego nieugiętej postawie ocalona została wiara w Polsce.

Ten pontyfikat miał duże znaczenie w posłudze Księdza Arcybiskupa?

Tak. W ciągu 27 lat pontyfikatu Jana Pawła II najpierw byłem sekretarzem, a potem nuncjuszem. Za każdym razem, kiedy wracałem do Włoch, spotykałem się z nim osobiście, a on mnie przyjmował bardzo serdecznie. Był jak ojciec, który zawsze jest blisko i dodaje otuchy. Gdy zostałem nuncjuszem w Rwandzie, był to czas zaraz po tym strasznym ludobójstwie, które miało tam miejsce. Priorytetem było wówczas prowadzenie w tym kraju dialogu pojednania. Jan Paweł II, dając wyraz swej troski, bliskości dla tego ludu, który tak bardzo ucierpiał, objął patronatem budowę wioski dla dzieci, które żyły w skrajnym ubóstwie. Ta wioska istnieje do dziś. Jako nuncjusz zajmowałem się jej budową w jego imieniu. Obecnie jest tam około 600 młodych. Przyjeżdżają tam dzieci pochodzące z bardzo biednych rodzin albo te, które straciły rodziców.

W marcu 1978 r. jako młody dyplomata usłyszał Ksiądz Arcybiskup od Pawła VI, że dyplomacja watykańska to jedyna w swoim rodzaju służba: często niejasna i mało znana. Jak z perspektywy lat ocenia Ksiądz Arcybiskup tamte słowa?

Normy dotyczące nuncjuszy opisane zostały w różnych dokumentach, z których najważniejszy, motu proprio Pawła VI, nosi tytuł „Troska o wszystkie Kościoły”. I to bardzo dobrze oddaje, czym zajmuje się nuncjusz. Ja, mówiąc o posłudze nuncjusza, zawsze posługuję się obrazem mostu. Nuncjusz jest jak most łączący Rzym, Stolicę Piotrową, papieża z Kościołem lokalnym, ale również z państwem, na terenie którego ten Kościół żyje. Jestem więc mostem łączącym Polskę ze Stolicą Apostolską. Jednym z wielu moich obowiązków jest przedstawianie kandydatów na urząd biskupa, informowanie Stolicy Apostolskiej o sytuacji Kościoła lokalnego, badanie możliwości erygowania nowych diecezji. A zatem zadaniem nuncjusza jest troska o wszystko, co jest związane z Kościołem lokalnym, także o rozwój wiary, ewangelizację, edukację, obronę praw człowieka. Dlatego ta służba nie polega tylko na pracy w siedzibie nuncjatury, wręcz przeciwnie – dużo podróżuję, odwiedzając diecezje i różne wspólnoty.

Który kraj był najtrudniejszy w bogatej służbie Księdza Arcybiskupa jako nuncjusza?

Ja nigdy nie mówię, w którym kraju było najtrudniej, a raczej w którym było najpiękniej, bo zawsze chcę myśleć o przyszłości. Każdy kraj mnie ubogacił na swój sposób. Zacząłem moją misję, gdy miałem 27 lat – pojechałem do Panamy. Bardzo dużo mówiło się wówczas o opcji dla ubogich, o teologii wyzwolenia. Bardzo chętnie chodziłem do pewnej ubogiej dzielnicy, by odprawiać Mszę Świętą. Później zbudowaliśmy tam kaplicę. Muszę powiedzieć, że w mojej posłudze miałem niejako doświadczenie pracy misyjnej. Po Panamie pojechałem do Etiopii. Tam zaczął się wtedy okres wielkiej suszy. Trwała wojna, panował głód. To była prawdziwa misja humanitarna! Nie można było podróżować samochodem, pamiętam pierwszą podróż helikopterem – polskim zresztą. Pamiętam też lot samolotem, kiedy zrzucano na spadochronach pomoc humanitarną w miejsca wielkiej suszy. Tam naprawdę służba nuncjusza to była służba ludziom, którzy cierpieli. Nie było co jeść. Tysiące ludzi umierało. Stamtąd pojechałem do Australii, gdzie najpiękniejszym doświadczeniem było towarzyszenie Janowi Pawłowi II w czasie jego pierwszej podróży do Australii w 1986 r. Później pojechałem do Turcji, tam spotkałem się ze światem islamu...

Z dnia na dzień można wylądować w drugiej części świata, potrzeba zatem dużej elastyczności w tej posłudze…

Tak, potrzebna jest elastyczność. Papież Franciszek na pierwszym spotkaniu z nuncjuszami z całego świata powiedział: „Zawsze miejcie gotową walizkę”. To dla mnie bardzo osobiste wspomnienie, ale kiedy byłem młodym chłopakiem, postanowiłem wstąpić do niższego seminarium, bo czułem w sobie powołanie. To pragnienie zapaliło się po tym, jak pewna siostra zakonna w szkole podstawowej, w V klasie, wyjaśniała ten fragment Ewangelii: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało”. Pewnego dnia odwiedził nas misjonarz, który wiele opowiadał nam misjach. Powiedziałem mu o pragnieniu zostania księdzem i że czuję też powołanie, żeby pojechać na misje. I on mi powiedział: chodź, pójdziemy do twoich rodziców. Tak się złożyło, że w domu nie było wtedy taty, była tylko mama. Więc ten zakonnik z długą brodą zaczął tłumaczyć mojej mamie, że ja chciałbym zostać misjonarzem. Moja mama powiedziała: „Dobrze, nie jestem przeciwna, żeby wstąpił do seminarium, ale nie chcę, żeby został misjonarzem”. W tamtych czasach krążyły historie o kanibalach z Afryki. Zostałem więc księdzem i wówczas okazało się, że biskup postanowił wysłać mnie do akademii kształcącej dyplomatów. Ten biskup znał mnie, od kiedy byłem dzieckiem, i znał dobrze moich rodziców. Poszedł do nich. Zapytał, co o tym sądzą, i dodał, że będę musiał jeździć po całym świecie i będę z tego powodu bardzo rzadko w domu. Mama odpowiedziała: „Już raz powiedziałam Bogu »nie« . Nie chciałam, żeby mój syn został misjonarzem. Teraz Pan Bóg prosi mnie o to w inny sposób, odmówić więc nie mogę”. Teraz mama na pewno jest już w niebie, zmarła, mając 53 lata. Mój tato natomiast zmarł w dojrzałym wieku. Ta wielka odległość od niego była ofiarą… my faktycznie jesteśmy jak misjonarze – zawsze na służbie. Przez 41 lat służby zawsze byłem za granicą.

Ta służba, misja w różnych częściach świata, wymaga umiejętnego poruszania się w środowiskach zupełnie różnych religii… To trudne?

Tak, ale i piękne. Posługiwałem na przykład w Turcji, kiedy zawarto kontrakt pomiędzy jezuitami z Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie a tamtejszymi uniwersytetami muzułmańskimi. Była to wymiana profesorów. Profesorowie muzułmańscy prowadzili wykłady o islamie na Gregorianie, a ci z Gregoriany przyjeżdżali do Turcji i na uniwersytetach muzułmańskich mówili o chrześcijaństwie. W każdym dialogu ważne jest wzajemne poznanie się – jeśli wychodzi się od uprzedzeń, dialog nie jest możliwy. Potem pojechałem do Egiptu i tam dalej prowadziłem dialog ze światem islamu. W Tajlandii prowadziłem dialog z buddyzmem, w Indiach z hinduizmem. Po Egipcie udałem się do Jugosławii. To była bardzo wymagająca misja. Kiedy przyjechałem do Belgradu, jeszcze była Jugosławia, do której należały Bośnia, Słowenia, Chorwacja, Macedonia, Czarnogóra. Potem wszystko zaczęło się rozpadać. Kiedy przyjechałem, właśnie zaczęła się wojna na granicy chorwacko-serbskiej. Pamiętam, jak z kard. Etchegarayem w opancerzonym transporterze odwiedzaliśmy tamte tereny. My zawsze zanosimy przesłanie papieża, by unikać konfliktów. Pragniemy sprawić, by na drodze dialogu, negocjacji osiągnąć porozumienie, uniknąć konfliktów. Mamy przede wszystkim wspierać osoby, które cierpią, które znajdują się w sytuacji wojny, przemocy.

Oprócz wojny i zagrożenia życia trafiał Ksiądz Arcybiskup na inne trudne chwile w życiu lokalnego Kościoła, w którym przyszło posługiwać…

Tak. Swego czasu nazywali mnie wręcz strażakiem, bo ciągle gdzieś jechałem gasić ogień. Tak było w Irlandii. Byłem tam w latach 1994–1999. Przyjechałem, kiedy zaczął się skandal związany z nadużyciami duchownych wobec małoletnich. Kiedy tam leciałem, przyszło mi do głowy, że zapowiada się jakby więcej spokoju. Tymczasem nuncjusz, który przyjechał po mnie na lotnisko, już na samym początku pokazał mi gazetę, mówiąc: „Zobacz, jesteśmy na pierwszych stronach”. Faktycznie… byliśmy. Doświadczenie, które tam zdobyłem, pomaga mi teraz w Polsce.

Być może dlatego, że tamtejszy Kościół jest do polskiego bardzo podobny w swoim przywiązaniu do tradycji?

Tak, w Irlandii wiara była przekazywana jako tradycja. Wiara bardzo mocna. Ale niestety Kościół tam był niejako uśpiony, zbyt pewny swojej sytuacji. To niedobrze, bo najważniejsze jest, by zawsze patrzeć w przyszłość. Kiedy zaczęły wychodzić na jaw poszczególne skandale, okazało się, że panuje tam mentalność zlaicyzowana i Kościół zaczął się chwiać. Zaczęły się pierwsze procesy, prowadzone bardzo dobrze, Kościół uczciwie zajął stanowisko. Ale i natychmiast zaczął odczuwać skutki negatywne: nastąpił spadek powołań, kryzys rodziny. Uważam, że to był jakby dzwonek ostrzegawczy, że nigdy nie możemy zasnąć, ulec stagnacji, musimy spoglądać w przyszłość, musimy żyć w chwili obecnej.

Również w Polsce przyszło się Księdzu Arcybiskupowi zmierzyć z trudnościami. W ostatnim czasie miały miejsce protesty związane z osobą metropolity gdańskiego abp. Sławoja Leszka Głódzia. Ksiądz Nuncjusz przyjął delegację protestujących osób. Jak to spotkanie przebiegało?

Spotkanie przebiegało w dobrej atmosferze. Zależało mi na tym, aby pokazać, że w trosce o Kościół stanowimy jedność. Jako przedstawiciel Ojca Świętego Franciszka jestem szczególnie zobowiązany do tego, aby papieskie nauczanie było w Polsce dobrze słyszalne. Także to dotyczące postępowania w sprawach nadużyć przeciwko szóstemu przykazaniu, a w szczególności, aby właściwą opieką otoczyć ofiary. To wymaga z jednej strony wrażliwości i empatii, ale także sprawnie działających procedur służących wyjaśnianiu tego rodzaju kwestii. Wszystkie zalecenia w tych sprawach przekazane przez Stolicę Apostolską do nuncjatury wykonywane są niezwłocznie i z dużym zaangażowaniem. Bardzo mi zależy, aby te intencje przekazać wszystkim wiernym w Polsce, także grupie zaproszonej do nuncjatury.

Wyjaśnijmy sprawę skargi, którą według niektórych mediów złożyła w nuncjaturze pani Barbara Borowiecka. Skarga ta ma dotyczyć zaniechania, jakiego w sprawie ks. Jankowskiego miał się dopuścić metropolita gdański. Niektóre media podały, że Ksiądz Arcybiskup zataił fakt otrzymania tej skargi wobec delegacji protestujących wiernych.

To nieprawda. Informacja o otrzymaniu tej skargi została podana przez nuncjaturę do publicznej wiadomości kilka dni po spotkaniu z grupą wiernych. W tej sprawie z nuncjaturą kontaktowali się dziennikarze i otrzymali jednoznaczną odpowiedź. Nie było żadnego powodu, aby ten fakt przed kimkolwiek ukrywać. Być może doszło do pewnego nieporozumienia. Podczas spotkania mówiliśmy m.in. o procedurach związanych z wyjaśnianiem tego rodzaju spraw. Pojawiło się pytanie o postępowania prowadzone na Watykanie przeciwko metropolicie gdańskiemu. Nie mam obecnie żadnej wiedzy, aby takie postępowania się toczyły. Sama skarga, wysłana przez pełnomocnika pani Borowieckiej 30 grudnia 2019 roku, została przekazana nuncjaturze jedynie do wiadomości. Jej adresatem był kard. Ouellet. Obecnie omawiana sprawa jest badana przez właściwą dykasterię i do dziś w odniesieniu do niej nuncjatura nie otrzymała wiadomości o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego przeciwko arcybiskupowi gdańskiemu. Jest mi przykro, że po spotkaniu pojawiły się w niektórych mediach wypowiedzi podważające szczerość moich intencji w tej sprawie. Nie chciałbym jednak nikogo posądzać o złą wolę.

Czy w sprawie dotyczącej ks. Jankowskiego nuncjatura podejmie jakieś działania?

Sprawa dotycząca ks. Jankowskiego jest bardzo złożona. Przede wszystkim nie można w tej sprawie prowadzić dochodzenia kanonicznego ani postępowania karnego, ponieważ ks. Jankowski zmarł w 2011 r. Stawiane publicznie zarzuty dotyczą okresu sprzed ok. 40 lat. Można natomiast badać sprawę od strony historycznej i moralnej. Archidiecezja gdańska 15 maja 2019 roku utworzyła komisję diecezjalną, w skład której wchodzą osoby biegłe w zakresie prawa i historii, mającą na celu dokonanie możliwie najbardziej obiektywnej i całościowej oceny postaci zmarłego kapłana. Komisja ta, działając na rzecz prawdy i sprawiedliwości, powinna stanowić element pojednania i dialogu, w którym Kościół przyczynia się, zgodnie z nauczaniem Ojca Świętego Franciszka, do pełnego wyjaśnienia wątpliwości dotyczących tego szczególnie delikatnego okresu w najnowszej historii Polski.

Czy w sytuacji, jaką obecnie mamy nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, chciałby Ksiądz skierować jakieś szczególne słowo do czytelników „Gościa Niedzielnego”?

Jest mi przykro z powodu sytuacji, jaką przeżywamy. W tych dniach pandemii wznieśmy do Pana nasze błagania, także do naszej Matki w Częstochowie, aby Pan oddalił to zagrożenie także od tej błogosławionej ziemi wielu świętych, m.in. Jana Pawła II i św. Faustyny. Pozdrawiam serdecznie Czytelników „Gościa Niedzielnego” i zachęcam, byśmy okres Wielkiego Postu przeżywali, podejmując dzieła miłosierdzia, solidarności, podejmując pokutę, post, ale przede wszystkim, abyśmy odkryli modlitwę. Myślę, że nie tylko w tym trudnym czasie, ale zawsze powinniśmy pamiętać o modlitwie. •

ABP Salvatore Pennacchio

urodził się 7 września 1952 roku w Marano di Napoli. Sakrę biskupią przyjął z rąk św. Jana Pawła II 6 stycznia 1999 roku, jego biskupie zawołanie brzmi: „Nie lękajcie się”. Był nuncjuszem apostolskim w Rwandzie, Tajlandii, Singapurze, Kambodży, Laosie, Birmie, Malezji, Brunei i Indiach. 6 sierpnia 2016 roku papież Franciszek mianował go nuncjuszem apostolskim w Polsce. Misję dyplomatyczną rozpoczął 3 listopada 2016 roku.

Dostępne jest 20% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.