Bóg w czasach zarazy

Franciszek Kucharczak

|

GN 11/2020

publikacja 12.03.2020 00:00

Wszystko, co się dzieje, jest pod kontrolą Boga. Niech wiedzą to ludzie, gdy tracą kontrolę nad wszystkim.

We Włoszech w obawie przed koronawirusem zamknięto kościoły. We Włoszech w obawie przed koronawirusem zamknięto kościoły.
Hussam Chbaro /abaca press/pap

Nastoletni chłopak spod Rybnika był chory. Wiedział, że zostało mu kilka tygodni. Któregoś dnia ksiądz, który przychodził do niego z Komunią, usłyszał: „Dzisiaj wszystko, czego się uczyłem w szkole, jakoś przestaje być dla mnie istotne. Ważne jest tylko to, co słyszałem na religii”.

Nie ma przypadków. „U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się” – mówi Jezus (Łk 12,7). Możemy i powinniśmy działać, gdy wydaje się, że niespodziewana śmierć zagraża naszym planom i oczekiwaniom. Ale nie musimy się bać.

Dla nas to ważne

Kiedy do Włoch dotarł koronawirus, wielu tamtejszych katolików przeżyło Popielec bez możliwości uczestniczenia we Mszy św. Władze, oprócz innych środków zapobiegawczych, zaleciły zamknięcie kościołów. Zawieszono więc sprawowanie liturgii z udziałem wiernych. Doszło do tego, że gdy 88-letni ksiądz Antonio Lunghi, nieświadom zarządzeń, odprawił Mszę dla ośmiu osób, karabinierzy zgłosili ten fakt do prokuratury.

Włoscy katolicy mogli jedynie pocałować klamki świątyń, ale i tego nie robili, jako że klamka była ostatnią rzeczą, jaką spanikowani ludzie chcieliby całować. Maseczki, żele do rąk, makaron i tym podobne produkty stały się nagle artykułami pierwszej potrzeby. W nabywaniu ich nie było przeszkód, bo placówki handlowe zamknięte nie zostały, funkcjonowała też komunikacja publiczna, choć możliwość złapania wirusa w tych miejscach jest większa niż w kościele.

Zwrócił na to uwagę patriarcha Wenecji abp Francesco Moraglia. „Nie kwestionuję decyzji podjętych przez władze. Widzę jednak, że na inne zgromadzenia np. w salach gimnastycznych, na basenach, w centrach handlowych, halach targowych nie nałożono takich restrykcji jak na kościoły” – powiedział Radiu Watykańskiemu. Poinformował, że wraz z 15 biskupami zwrócił się do władz regionu w sprawie „podjęcia środków, które byłyby do przyjęcia dla wszystkich, tak aby nasze wspólnoty mogły się jednak spotykać zwłaszcza na Eucharystii, oczywiście z zachowaniem ostrożności, zasad higieny wypracowanych wspólnie z władzami”. Dojście w tej sprawie do porozumienia uznał za konieczne, „by uszanować wymogi dobra wspólnego, ale zarazem móc uczestniczyć w Eucharystii, zwłaszcza teraz, w okresie Wielkiego Postu”. Hierarcha powołał się na przykład męczenników z Abiteny, którzy ponieśli śmierć, bo jak wyznali, nie mogą żyć bez niedzielnej Eucharystii. „Dziś dla nas jest to równie ważne, jak wtedy było dla nich” – stwierdził.

Punkt odniesienia

Biblia opisuje okoliczności związane z zarazą, która spadła na Izrael za panowania króla Dawida. „Umarło wtedy z narodu od Dan do Beer-Szeby siedemdziesiąt tysięcy ludzi” – notuje autor Drugiej Księgi Samuela (2 Sm 24,15). Król, pouczony przez proroka Gada, zbudował ołtarz na wskazanym mu miejscu – tam, gdzie zatrzymał się „Anioł, niszczyciel ludności”. Po wzniesieniu ołtarza skruszony władca złożył na nim całopalenia i ofiary. „Pan okazał miłosierdzie krajowi i plaga przestała się srożyć w Izraelu”.

Zwrócenie się do Boga w sytuacji granicznej jest odruchem naturalnym. Nic dziwnego, że w minionych wiekach ludzie, uciekając przed zarazą, uciekali się przede wszystkim do modlitwy. Do dziś funkcjonują „pielgrzymki ślubowane”, których uczestnicy realizują zaciągnięte zobowiązania przodków, wdzięcznych Bogu za powstrzymanie szerzącej się epidemii. Gdy w 1676 roku wybuchła zaraza w Tarnowskich Górach, mieszkańcy tej miejscowości ustanie choroby uprosili przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej w Piekarach. Cztery lata później cesarz austriacki Leopold I Habsburg poprosił o przywiezienie obrazu do Pragi, gdzie szalała dżuma. 15 marca 1680 roku wizerunek Maryi Piekarskiej został w uroczystej procesji przeniesiony ulicami czeskiej stolicy. Po procesji zaraza ustała, a praski arcybiskup urzędowo potwierdził cudowność obrazu. Obraz wrócił do Piekar wraz z licznymi wotami podarowanymi przez cesarza.

Tu jest sens

Społeczeństwa XXI wieku, w dużej mierze nienawykłe do oddawania czci Bogu, nagle widzą, że ich przekonanie o własnej mocy i samowystarczalności jest mitem. Wystarczy niedostrzegalny gołym okiem drobnoustrój, żeby go zdmuchnąć.

– Wydawałoby się, że większa wiedza o chorobach i sposobach ich przenoszenia powinna sprzyjać stabilizacji, a widzimy, że prowadzi do paniki – mówi ks. Arkadiusz Zawistowski, krajowy duszpasterz służby zdrowia. Postawa taka może wynikać, jak zauważa, ze zbytniej koncentracji na sobie, z przewrażliwienia na punkcie zdrowia. Ksiądz Zawistowski wskazuje, że możliwość aktywnego uczestniczenia w życiu Kościoła jest okazją do zamiany lęku w zaufanie Bogu.

– Może to jest okazja do przypomnienia sobie, że to Bóg jest w centrum i to On jest Panem naszego życia i naszej śmierci. A także tego, że człowiek ma sferę duchową, która wprowadza go w bliskość z Bogiem. On jest Bogiem pokoju, wszechmocy i tam, gdzie jest niepokój, wprowadza harmonię, daje nadzieję. Dlatego trzeba nie tylko zbierać informacje, ale też otwierać się na Jego obecność. On pokazuje sens sytuacji, w jakiej się znajdujemy, i mówi, jak się w niej odnaleźć – stwierdza. Przypomina, że zawsze jest aktualna zasada, zgodnie z którą należy mieć świadomość, iż wszystko zależy od Boga, ale jednocześnie nie zaniedbywać niczego, co zależy od nas. – Ja bym powiedział, że należy zachowywać się zgodnie z benedyktyńską zasadą „ora et labora”, czyli modlić się i pracować. Działać na rzecz oddalenia zagrożenia, ale też myśleć o innych, szczególnie o braciach chorych – przekonuje duszpasterz. Zwraca uwagę na fakt, że propozycja przyjmowania Komunii na rękę nie jest żadnym działaniem nadzwyczajnym i stanowi jedynie przypomnienie, iż taka możliwość w Polsce od dłuższego czasu istnieje. – Jeśli ktoś ma obawy, zawsze może skorzystać z tej formy przyjmowania Ciała Pańskiego. Można też przyjąć Komunię duchową. Tę formę praktykują na przykład w szpitalach pacjenci, którzy z powodów medycznych nie mogą przełykać pokarmu, a także chorzy w domach, którzy nie mogą wziąć udziału w Eucharystii – przypomina.

Dobre zamiary

Gdy wybuchają epidemie, często pojawia się wraz z nimi pytanie, czy to kara Boża. Zawiera się w tym obawa, że Bóg znajduje upodobanie w gnębieniu człowieka. Takiej wizji sprzeciwia się Ewangelia. Jezus nigdy nie pozostawał obojętny wobec ludzkiego cierpienia.

Jan Ewangelista przytacza historię z człowiekiem niewidomym od urodzenia. „Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?” – pytają uczniowie, przyzwyczajeni do myślenia o Bogu jako o kimś, kto prowadzi rachunek ludzkich cnót i grzechów i stosownie do nich traktuje ludzi. Słyszą jednak odpowiedź: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże”.

Jezus pokazuje oblicze Boga, który „nie postępuje z nami według naszych grzechów ani według win naszych nam nie odpłaca” (Ps 103,10).

Uzdrowienia, jakich doznawali ludzie, którzy się z Jezusem spotkali – a i ci, za których wstawiali się inni – były czytelnym komunikatem: „Bóg cię kocha”.

Z Biblii wyłania się postać Boga, który chce szczęścia człowieka i jeśli dopuszcza cierpienie, to jedynie po to, aby się zrealizowały Jego zamiary. „Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was – wyrocznia Pana – zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie” – mówi Bóg przez Jeremiasza (Jr 29,11).

Wszyscy ludzie oczekują nieprzemijającego szczęścia w wiecznej chwale, także wtedy, gdy nie potrafią tego nazwać, a nawet gdy nie są tego świadomi.

Okazja do refleksji

Tuż po pierwszej wojnie światowej wybuchła pandemia grypy zwanej hiszpanką, która skosiła dziesiątki milionów ludzi – więcej, niż zginęło w morderczych zmaganiach militarnych. Wśród ofiar było dwoje dzieci, rodzeństwo Franciszek i Hiacynta Marto z Fatimy. Po tym, gdy Maryja pokazała im duchowe konsekwencje ludzkich wyborów, dzieci nie ustawały w odmawianiu Różańca i pokutowaniu za grzeszników. W każdej niedogodności i w każdym cierpieniu widziały okazję do umartwień. Tak potraktowały również śmiertelną chorobę. „Cierpię z miłości do Pana Jezusa jako zadośćuczynienie Niepokalanemu Sercu Maryi za nawrócenie grzeszników i za Ojca Świętego” – wyznała Hiacynta Łucji.

Franciszek w chwili śmierci miał 11 lat, a Hiacynta 10. Oboje zostali wyniesieni do chwały ołtarzy w 2000 roku. Ich życie i śmierć pokazują, że „nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy tego, które ma przyjść” (Hbr 13,14).

Gdy na ludzi przychodzi coś, czego się bardzo boją, nie musi to być zły czas z perspektywy tego, co naprawdę ważne.

– Warto pamiętać, że choroba jest okazją do refleksji nad własną kruchością. Takie sytuacje pokazują człowiekowi jego rzeczywistą kondycję. Mogą prowadzić do skruchy z powodu swoich przewinień i do pojednania z Bogiem i ludźmi – mówi ks. Arkadiusz Zawistowski.•

Dostępne jest 15% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.