Syryjczyk patrzy na koronawirus

Jacek Dziedzina

Z punktu widzenia Syryjczyków, panika w Europie to płacz, że zabrakło sushi.

Syryjczyk patrzy na koronawirus

Nie bagatelizuję zagrożenia dla zdrowia i życia, popieram (rozsądne) działania prewencyjne, mam świadomość już widocznych i potencjalnie jeszcze większych skutków dla gospodarki (o tym więcej za tydzień w GN)... ale trudno pozbyć się wrażenia, że z punktu widzenia np. Syryjczyków, uciekających od 9 lat przed bombami z jednej lub terrorem z drugiej strony, wynoszących spod gruzów ciała swoich bliskich lub tych gnieżdżących się w obozach dla uchodźców, a w ostatnich tygodniach zamarzających na śmierć pod granicą turecką - korona-panika, jaka opanowała patrzący na to dotąd ze znudzeniem Zachód, wygląda trochę jak płacz, że nagle zabrakło sushi i kawioru.

Śpiewajmy Suplikacje, stosujmy się do zaleceń służb sanitarnych, ale znajmy i rozumiejmy proporcje. I nie dorabiajmy teologii, że "oto teraz dopiero" zbliża się zagłada. Może i się zbliża...tym razem do nas. Tyle że w Iraku, Syrii, Jemenie (że się ograniczę do tych trzech) żyją w tym przeświadczeniu od paru lat. To jasne, że dramat we własnej rodzinie angażuje bardziej niż nawet trudniejsze przypadki na drugim końcu świata. Jednak hasło "żyję lokalnie, myślę globalnie" to nie żadne Ą Ę, tylko zachęta do zwykłej pokory i właściwej miary rzeczy.