Osobisty felieton telewizyjno-onkologiczny

Wojciech Teister

W związku z podpisaniem przez prezydenta ustawy dotującej TVP i protestami opozycji chciałbym się Państwu do czegoś przyznać: boję się raka...

Osobisty felieton telewizyjno-onkologiczny

Prezydent Andrzej Duda podpisał w piątek ustawę przekazującą blisko 2 mld złotych na media publiczne, w tym na TVP, która pod rządami Jacka Kurskiego zasłynęła z uprawiania propagandy bez użycia nie tylko białych, ale jakichkolwiek rękawiczek. Nie żeby telewizja publiczna pod rządami poprzednich ekip była jakąś szczególną ostoją obiektywnego relacjonowania politycznej rzeczywistości, trzeba jednak przyznać, że w obecnym wymiarze nikt nawet nie sili się na zachowanie choćby pozorów bezstronności, a łopatologia przekazu ma rozmach. 

Pieniądze dla TVP rzecz jasna doprowadziły do białej gorączki polityków opozycji, których oburza fakt, że wspomniana suma będzie w dyspozycji środowiska PiS, a nie ich własnego. I to oburzenie jest w sumie zrozumiałe. Gorzej, jeśli chodzi o sposób jego ekspresji. Otóż w czasie głosowania ustawy w Sejmie zgłoszono z góry skazaną na odrzucenie poprawkę, by pieniądze te zamiast do mediów publicznych przekazać na leczenie onkologiczne. Fakt, że koncepcja PR-owo mocna - pokazanie społeczeństwu, że PiS nie chce dać na leczenie chorych na raka, a woli na propagandę własnej partii w TVP, działa na wyobraźnię, bo każdy chyba miał w bliższej lub dalszej rodzinie kogoś, kto chorował lub obecnie choruje na raka. Tak się składa, że ja również, dlatego pozwoliłem sobie na ten tekst i pewne osobiste wyznanie.

Na raka zmarli m.in. moja mama, teściowa i dziadek. Każde z nich za rządów innej partii. Mama odeszła w styczniu 2015 r., jeszcze przed wygraną Andrzeja Dudy i PiS. Wcześniej przeszła półtoraroczne, bolesne leczenie nawrotu rozsianego, złośliwego nowotworu. W okresie między pierwszym zachorowaniem, a ostatecznym atakiem choroby mama systematycznie, przez blisko 10 lat, chodziła na konsultacje onkologiczne. Prowadząca pani doktor ani razu w tym czasie nie zleciła jej kontrolnych badań w ramach diagnostyki obrazowej. Długo mógłbym opisywać, jak wyglądała walka o znalezienie sensownych terminów kolejnych badań, gdy mama zachorowała ponownie, a nowotwór był już rozsiany. Zmieniła w tym czasie lekarza prowadzącego i trzeba przyznać, że był to świetny fachowiec i człowiek ogromnej empatii, która w przypadku chorób onkologicznych ma tak wielkie znaczenie. Działanie jednak samego systemu pozostawiało wiele do życzenia, a na wyleczenie było już niestety za późno. 

Teraz czas na wyznanie osobiste: doświadczenia z chorobami nowotworowymi w mojej rodzinie dały m.in taki efekt, że się boję. Boję się tego, że ta choroba dotknie mnie albo kogoś z moich bliskich. Bo nowotwór nie dotyka tylko chorego, ale dewastuje życie całej rodziny - współmałżonka, dzieci, rodziców. Jednym ze źródeł potęgujących ten strach są doświadczenia fatalnie działającego jak dotąd systemu. Co mam na myśli, wie nie tylko ten, kto przeżył w swojej rodzinie dramat choroby onkologicznej, ale też ten, kto chociażby starał się o skierowanie na bardziej specjalistyczne badania profilaktyczne refundowane z NFZ. Z każdej strony słyszymy, żeby się badać, bo wczesne wykrycie znacznie zwiększa szanse w walce z chorobą, ale w wielu sytuacjach o skierowanie na badania, pomimo przesłanek ku temu, po prostu trzeba powalczyć. I nie zawsze z tej bitwy wychodzi się zwycięsko.

Wracając do politycznego dylematu: pieniądze dla TVP czy na onkologię. Można analizować, o ile zwiększyły się nakłady na leczenie nowotworów w czasie rządów PiS i czy to poprawia obecną sytuację, albo rozważać, czy partyjna propaganda powinna być finansowana z publicznych pieniędzy (co w zasadzie rodzi pytanie o sens funkcjonowania publicznych mediów zależnych od polityków w ogóle). Można, ale takie analizy są już dostępne w sieci i nie chcę ich tutaj powtarzać. Mam jedynie prośbę, grzeczną, ale zdecydowaną, do naszych politycznych elit. Obecnie opozycyjnych, ale i - na przyszłość - tych, które teraz rządzą. Bądźcie łaskawi nie rozgrywać swoich politycznych interesów na emocjach i cierpieniu tych, którzy dziś na raka chorują i ich rodzin. Znajdźcie sobie innych zakładników swoich kampanijnych rozgrywek niż ci, którzy się boją, bo z doświadczenia wiedzą, jak wielkie są dziury w naszym systemie ochrony zdrowia w sektorze walki z chorobami onkologicznymi. Bo te dziury to nie efekt polityki ostatnich pięciu lat, ale znacznie dłuższych zaniedbań ze strony rządów barw wszelakich. I byłoby dobrze, gdyby ci, którzy dziś przed kamerami zakładają stroje obrońców polskiej onkologii, przypomnieli sobie, jak choćby w 2014 r. ówczesny minister zdrowia Bartosz Arłukowicz doprowadził do drastycznych podwyżek cen wielu podstawowych leków onkologicznych.
Naprawdę, panie i panowie parlamentarzyści partii przeróżnych: w kwestii polskiej onkologii może jednak przestańcie gadać, a zacznijcie działać. W interesie chorych, a nie własnym, partyjnym. Bo granie przerażeniem zwykłych ludzi, by złapać kilka dodatkowych punktów poparcia w walce o władzę, to po prostu świństwo.