Sekwana wpada do Wisły

Jacek Dziedzina

|

GN 07/2020

publikacja 13.02.2020 00:00

Prezydent Francji przyjechał do Polski z wyciągniętą ręką i konkretną ofertą w pakiecie. To dla nas szansa czy pułapka?

Prezydent Francji Emmanuel Macron i premier Polski Mateusz Morawiecki. Prezydent Francji Emmanuel Macron i premier Polski Mateusz Morawiecki.
Paweł Supernak /pap

Emmanuel Macron miał niełatwe zadanie: po latach dość zimnych relacji oraz wielu niepochlebnych i protekcjonalnych w tonie wypowiedzi własnego autorstwa musiał stanąć przed polskimi władzami i obywatelami i zaproponować Polsce nowe otwarcie. W tle mamy oczywiście brexit i rosnącą z tego tytułu pozycję Niemiec oraz dojrzewające również we Francji przekonanie, że bez Polski trudno myśleć o układaniu Unii na nowo.

Propozycji, z jaką przyjechał gospodarz Pałacu Elizejskiego, z pewnością nie można zlekceważyć. Problem w tym, że oferta Macrona to próba wciągnięcia nas na drogę, z którą Polsce niekoniecznie musi być… po drodze.

Nowy język francuski

Gdyby język dyplomacji można było czytać dosłownie i bez specjalnej egzegezy, o przemówieniach Emmanuela Macrona w Polsce (po spotkaniu z prezydentem Andrzejem Dudą oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim) można by mówić z umiarkowanym uznaniem. Uznaniem, bo sam prezydent Francji (tzn. on i cały sztab doradców) przygotował się do tej wizyty rzeczywiście bardzo starannie. Umiarkowanym – bo nie zabrakło jednak protekcjonalnych w tonie i nietrafionych aluzji oraz sugestii. Zacznijmy jednak od uznania. W słowach Macrona znalazło się niemal wszystko, na co „polska dusza” reaguje zazwyczaj pozytywnym poruszeniem. Było zatem dużo o historii, o polskich osiągnięciach, waleczności i jednocześnie polskiej krzywdzie, zazwyczaj niedocenianej, pomijanej lub – jak w ostatnich tygodniach – wręcz negowanej przez rosyjską politykę (a)historyczną. Było sporo zaskakujących – jak na znane nam wcześniej deklaracje Macrona – akcentów: zwłaszcza coś w rodzaju przeprosin w imieniu Francuzów za brak solidarności z Polską w czasie, gdy tego najbardziej potrzebowała, a także – co najbardziej uderzało – za brak docenienia jej roli nawet po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Macron przyznał wręcz, że w tym niedocenianiu Polski i naszej części Europy prym wiodła właśnie Francja. I jakby w ramach przeprosin powiedział, że w 2004 roku nie mieliśmy do czynienia z żadnym „rozszerzeniem” UE, ale ze zjednoczeniem Europy. Trzeba przyznać, że to jeden z mocniejszych akcentów tej wizyty. Rzadko się zdarza, by głowa jakiegoś państwa przyznawała się do błędów przeszłości wobec w gruncie rzeczy słabszego politycznie partnera. A co dopiero w przypadku prezydenta Francji, który dotąd słynął raczej z pouczania Polski i zarazem omijania jej szerokim łukiem. Równie ważne było kilkukrotne podkreślenie, że Rosja próbuje na nowo pisać historię, wbrew faktom, że Polska padła ofiarą również zbrodniczej polityki ZSRR. Na uwagę i uznanie z pewnością zasługują także otwarte deklaracje przyznania Polsce miejsca, jakie powinna mieć od dawna ze względu na swój potencjał geograficzny, ludnościowy i gospodarczy. „Francja i Europa nie mogą być wielkie bez dumnej Polski” – kokietował Macron, można by powiedzieć – jakby nie on.

Dostępne jest 44% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.