Święta wielkiej mocy

Marcin Jakimowicz

Pozbawione mocy chrześcijaństwo jest jałowe i bezzębne. I pozostaje na poziomie internetowej jatki i narzekania, że biskupi-masoni psują Kościół.

Święta wielkiej mocy

Mamy dwa wyjścia. Albo zacząć psioczyć na ten świat, narzekać na pustoszejące kościoły i pokolenie, które sącząc prawdopodobnie najlepsze piwo na świecie nuci pod nosem postmodernistyczną mantrę: „Prawdopodobnie jest jeden Bóg, który prawdopodobnie jest sędzią sprawiedliwym” i zadaje jedno konkretne pytanie: „OK. Ale jak to działa?”, albo… pokazać im, „jak to działa”.

Sporo zależy od intencji, z jakimi podejmujemy wezwanie. Troszkę jak w dowcipie. Dwóch przedstawicieli handlowych z branży obuwniczej wysłano na pustynię. Po kilku dniach jeden zdruzgotany tłumaczył się szefowi: „Nic się nie da zrobić. Wszyscy chodzą boso”. Drugi zadzwonił do firmy i zawołał: „Znakomity rynek zbytu. Wszyscy chodzą boso!”.

„Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali”. Jedynie takie chrześcijaństwo ma moc nadawania tonu i przemieniania świata. W innym przypadku będzie jedynie jednym z głosów w dyskusji.

„Albowiem nie w słowie, lecz w mocy przejawia się królestwo Boże” (1 Kor 4, 20).

Jak to zrobić? Ukryć się w Nim. Schować w Jego obecności.

W Psalmie 60 nie czytamy: „Z Bogiem dokonamy czynów pełnych mocy”. Czytamy o tym, że dokonamy ich: „w Bogu”.

Niewinny przyimek czyni ogromną różnicę. Nie: „Wszystko mogę z Tym, który mnie umacnia”, ale „w Tym”.

„Apostołowie wielką mocą dawali świadectwo o zmartwychwstaniu Pana” – opowiadał mi abp Grzegorz Ryś – W oryginale czytamy nie „z wielką mocą” ale „wielką mocą”. Świadectwo apostolskie polega na tym, że ukazuje się moc, która nie jest mocą ludzi, ale mocą Pana.