Wyborczy pluralizm

Marek Jurek

|

GN 04/2020

Zasady obowiązują zawsze albo stają się ideologiczną fikcją.

Wyborczy pluralizm

Sędzia Kamil Zaradkiewicz, w imieniu Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, zwrócił się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z pytaniem prejudycjalnym, czy sądy, w których zasiadają sędziowie powoływani przez Radę Państwa PRL (szczególnie w okresie stanu wojennego, gdy doszło do pogwałcenia nawet „socjalistycznej praworządności”), mogą być uważane za „niezawisłe i bezstronne”. Nie jestem zwolennikiem zwracania się o zagraniczny arbitraż w polskich sporach, ale to pytanie ma akurat (po pierwsze) charakter retoryczny i (po drugie) jest faktycznie odpowiedzią na zaangażowanie Trybunału luksemburskiego w polskie sprawy. Sędzia podniósł sprawę kluczową, bo nie można ignorować PRL-owskich, nigdy nie odciętych, korzeni naszego sądownictwa. Można i należy krytykować wpływ władzy politycznej na sądy (które – tak jak prezydent, parlament i samorządy – mogłyby być powoływane w wyborach), ale nie można nie widzieć cienia, gorszego niż polityczny, wpływu, który na nich ciąży. Zawsze powinniśmy pamiętać o nadziei profesora Adama Strzembosza na samooczyszczenie sądownictwa po odzyskaniu niepodległości. Powinniśmy pamiętać o tym, że to – formułowane w najczystszych intencjach pragnienie – nie zostało spełnione i trzeba z tego wyciągnąć wnioski.

Traktowanie przynależności sędziów do PZPR jako faktu nieznaczącego, wręcz formy ich „apolityczności” (bo było to wyrazem szeroko zaspokajanych oczekiwań kolaboracyjnej władzy, a nie osobistych przekonań), to kpina z sumienia i rozumu. Owszem, życie w warunkach podwójnej niewoli ma swe ograniczenia i nierzadko upadki ludzi zasługują na moralną abolicję w świetle ich późniejszej drogi. Ale jednego nie można – uznać, że w czasach PRL udział w strukturach kolaboracyjnego państwa był aktem apolityczności, bo kogoś nie interesowały ani brak niepodległości, ani działania na rzecz jej odzyskania. Z państwowego punktu widzenia łatwiej można by usprawiedliwić (dyktowane subiektywnymi przekonaniami) zaangażowanie po stronie niesprawiedliwej władzy, gdyby spór z nią miał charakter polski, niż kolaborację jako taką. A ile aktów skruchy, choćby zwykłego zakłopotania, słyszeliśmy od prawników z PZPR-owską przeszłością? I, co społecznie jeszcze ważniejsze, gdy chodzi o „samooczyszczenie” – czy ta ich przeszłość była traktowana jako obciążenie przez środowisko?

Sens pytania sędziego Zaradkiewicza nie polega na zachęcaniu Trybunału w Luksemburgu, by przyjął stanowisko polskich władz, ale by uświadomił sobie dylematy polskiego społeczeństwa, wyzwania polskiej demokracji, zadania polskiego państwa. Rzeczpospolita należy do Unii Europejskiej, więc jej suwerenna władza dla Unii Europejskiej i jej instytucji powinna być jedną z „our values”, naszych wartości.

Psycholodzy twierdzą jednak, że argumenty najoczywistsze, które należy po prostu przyjąć, poprzez dysonans poznawczy wywołują u fanatycznie zaangażowanych odbiorców największą agresję. Nie wiem, jak zostaną przyjęte w Luksemburgu, ale słyszałem, jak zostały przyjęte w kraju przez zwolenników opozycji. Pani Karolina Lewicka na antenie Radia Tok FM streściła wystąpienie sędziego Zaradkiewicza krótko: „usłyszał” argumenty polityków PiS i „postanowił pospiesznie i usłużnie zareagować”, aby „wprowadzić w zakłopotanie sądy i wszystkich tych, którzy kwestionują sędziów wybranych według nowych zasad przez Neo-KRS”. Bo przecież sama w sobie PRL-owska „instytucjonalna pamięć” (bo nie tylko personel) polskich sądów nie stanowi żadnego problemu! Cóż za piękny przykład „pluralistycznej demokratycznej debaty”! I kto spodziewałby się takiej twardości charakteru, takiej odporności na „zakłopotanie” po tak – zdawałoby się – subtelnej i delikatnej osobie jak Pani Karolina!

Zostawmy jednak na boku ironię. Jak można tak traktować realny problem? Czy dlatego, że duża część środowiska sędziowskiego jest przeciw PiS-owskiej władzy – ma korzystać z immunitetu wobec kryteriów podnoszonych przez Trybunał Sprawiedliwości UE właśnie, dotyczących niezależności sądownictwa? A przecież sędzia Zaradkiewicz po prostu chce, by Trybunał traktował serio racje, które sam podnosi.

Rozumiem, że Radio Tok FM jest częścią koncernu Agory, że jest aktywnie zaangażowane we wspieranie, a nawet mobilizowanie lewicowo-liberalnej opozycji. Uważam, że ludzie mają obowiązki polityczne i jestem ostatni, który z wypowiedzi politycznych czyniłby zarzut. Pani Lewicka ma prawo do ideowego zaangażowania jako publicystka. Ale debata polega na konfrontacji argumentów, a nie na dezawuowaniu ludzi. Ja w każdym razie na pewno nie będę mówił o Pani Karolinie, że „usłyszała i usłużnie zareagowała”. Naprawdę można inaczej.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.