Jojo i Putin

Ewa K. Czaczkowska

|

GN 03/2020

Chodzi o to, by nieprawdziwej historii nie pisali – choć każdy z nich inną – Jojo i Putin.

Jojo i Putin

Podczas egzaminu z najnowszej historii Polski na pytanie o pakt Ribbentrop–Mołotow pewna młoda osoba, po chwili, jak mi się wydawało, namysłu, odpowiedziała, że był to… polsko- -niemiecki pakt wojenny. Nauczona już, by niczemu się nie dziwić, zadałam dodatkowe pytanie: – Który z tej dwójki był Niemcem, a który Polakiem? – Polakiem był… Ribbentrop – padła odpowiedź. Tę sprzed kilku lat z życia wziętą historyjkę przypomniałam sobie, gdy Władimir Putin na dorocznej konferencji prasowej głosił światu, że to Polska z Niemcami odpowiada za wybuch II wojny światowej. No, pomyślałam, mojej byłej studentce wszystko już wreszcie ułożyło się w całość. I w pewność, że miała rację…

Nie, wcale nie było mi do śmiechu wtedy ani dziś, gdy słucham Putina, przecież nie opornego na wiedzę studenta. Przeciwnie. Tym bardziej więc smutno, bo wiem, że trzeba nam szerokiego grona wykształconych, dobrze znających własną historię młodych ludzi, a wśród nich dziennikarzy, którzy będą objaśniać świat i przekazywać prawdę o nim innym. Jeśli więc nie zdobędą tej wiedzy w rodzinie, w szkole, na studiach – w zetknięciu z byłą studentką poniosłam dydaktyczną klęskę – to gdzie? Może w świecie kultury? W kinie?

Zaintrygowana zwiastunem filmu „Jojo Rabbit”, który jest adaptacją książki Christine Leunens i pod koniec stycznia wchodzi do kin w Polsce, wybrałam się na jego przedpremierowy pokaz. Sala była pełna. Średnia wieku poniżej 30 lat. Film produkcji amerykańsko-nowozelandzko-czeskiej w reżyserii Taiki Waititiego to bardzo sprawnie zrobiona nazistowska satyra. Dobre dialogi, zabawne sytuacje, świetna pierwszoplanowa rola Romana Griffina Davisa jako Jojo Rabbita. Akcja toczy się w czasie II wojny światowej gdzieś w Niemczech, w małym miasteczku, dokąd docierają echa wojny, aczkolwiek w stopniu więcej niż umiarkowanym. Nawet obraz ruin w końcowej części filmu wygląda groteskowo.

Czego może się z niego dowiedzieć statystyczny młody widz, który – przypuszczam – jak moja była studentka niewiele wie o wojnie? Oprócz tego, że kilkuletni niemieccy chłopcy, zarażeni nazistowską propagandą jak Jojo Rabbit, pragnęli wstąpić w szeregi Hitlerjugend, nic prawdziwego. Hitler, jako wyimaginowany kumpel Jojo, to w filmie w gruncie rzeczy miły facet, czasem tylko wpadający w nieszkodliwą zresztą furię. Z filmu można za to wywnioskować, że Niemcy – poza dziećmi i młokosami – nie wspierali Hitlera i nazizmu, ale walczyli z nimi. Jedyne dziesięć trupów, jakie naliczyłam, to powieszeni na rynku, ku przestrodze innym obywatelom, działacze antyhitlerowskiej opozycji, walczący o wolne Niemcy. Jedna z nich to matka Jojo, ukrywająca w domu Żydówkę, nastoletnią Elsę, w której dziesięciolatek w mundurku Hitlerjugend w końcu się zakochuje. Nie muszę dodawać, że nie ma w filmie nic o potwornościach niemieckich zbrodni. Nic na temat milionów ofiar wojny i ofiar Holocaustu.

Filmoznawcy, którzy nagrodzili już obraz Waititiego, zresztą również odtwórcy roli Hitlera, będą protestować. Wszak nie taka jest rola tego obrazu, wpisującego się w dość długi szereg znanych komedii filmowych na temat wojny czy Holocaustu. To prawda, jak i to, że czasem satyra, ironia pozwalała ludziom przeżyć potworności wojny. I właśnie dlatego powinna być ona zarezerwowana wyłącznie dla tych, którzy z doświadczenia wiedzą, czym jest wojna i jej barbarzyństwo, albo tych, którzy wojny nie przeżyli, ale mają na jej temat ugruntowaną wiedzę. Wojna to nie komedia. Dlatego takie filmy wymagają dojrzałego, w sensie przygotowania, odbiorcy. Wszystkim innym filmu nie polecam. A właściwie szczerze odradzam.

Symptomatyczne jest, że w tych dniach, jak podał portal onet.pl, przedstawiciele Muzeum Auschwitz-Birkenau zabrali głos w sprawie wydanej kilkanaście lat temu i zekranizowanej książki Johna Boyne’a „Chłopiec w pasiastej piżamie”. Uznali, że tej powieści „powinni unikać wszyscy, którzy uczą się lub nauczają o historii Holokaustu”. Z kolei asumpt do tego dał sam Boyne, który zauważył, że coraz to nowe książki w stylu „Tatuażysta z Auschwitz” czy „Bibliotekarka z Auschwitz” kreują nowy gatunek literacki, dobrze się sprzedający, gdy tymczasem temat powinien być „traktowany z większym namysłem i troską”. Nic dodać, nic ująć. I dotyczy to wszystkich – autorów książek, w tym Boyne’a i Leunens, ich filmowych adaptacji oraz ich dystrybutorów. Bo, jak zauważył w oświadczeniu wydanym po konferencji Putina premier Morawiecki, „im więcej czasu upływa od tych tragicznych wydarzeń, tym mniej wiedzą o nich nasze dzieci i wnuki. Dlatego tak ważne jest, byśmy nadal głośno mówili prawdę o II wojnie światowej, o jej sprawcach i ofiarach – i sprzeciwiali się wszelkim próbom zakłamywania historii”. Chodzi o to, by nieprawdziwej historii nie pisali – choć każdy z nich inną – Jojo i Putin.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.