Nie mam czasu!

Marcin Jakimowicz

Przy tych opowieściach moje nieśmiertelne: „Nie mam czasu na czytanie Słowa” okazało się kiepską wymówką.

Nie mam czasu!

Dwie historie, które bardzo mnie zawstydziły.

Gdy Johannes Hartl, doktor teologii i filozofii, po raz pierwszy trafił za ocean, w Domu Modlitwy spotkał młodego Nowozelandczyka: „Andy wraz z przyjaciółmi postanowili przez cztery godziny dziennie medytować nad jednym wersetem z Psalmów. Słucham? Cztery godziny?! Wykładowca wyjaśnia nam, w jaki sposób się do tego zabiera: tylko jeden werset. Modląc się, wolno go przeżuwa. Modli się nim. Przeformułowuje go w osobistą modlitwę. Wyśpiewuje go. Zapisuje. Cztery godziny! Słowo ma swoją długość i głębię. Jest o wiele głębsze niż dłuższe, więc również krótsze wersety mają wielki, głęboki wymiar. Do tej pory wydawało mi się, że dobrze znam Pismo Święte i prowadzę aktywne życie duchowe. Byłem już w szoku, kiedy trafiła mnie prawdziwa petarda: »A co trzy tygodnie wybieramy nowy werset«. Opadła mi szczęka”.

Drugą opowieścią jest fragment wspomnień Amosa Oza, który tak pisał o swym przodku: „Reb Josele Braz uchodził za człowieka doskonale sprawiedliwego, który przez cale życie studiował Torę i bet midraszu w dni powszednie nie opuszczał ani na chwilę, nawet na nocny spoczynek. Pozwalał sobie zdrzemnąć się na siedząco, z głową na ramieniu i ramieniem na stole, cztery godziny każdej nocy, mając wetkniętą między palce płonącą świecę, po to by dopalając się, przebudziła go ze snu swym płomieniem. Nawet posiłki, połykane naprędce, przynoszono mu do bet midraszu, z którego wychodził dopiero w piątek wieczorem, z nastaniem szabatu, by tam wrócić zaraz po jego upływie, w sobotę wieczór. Tory nauczał tylko dzieci z ubogich rodzin, i to nieodpłatnie. Postanowił też nie zostawić po sobie książek, ponieważ uważał się za człowieka zbyt małego, by powiedzieć coś, czego by przed nim nie powiedzieli już inni”.

Przyznaję bez bicia. Moje nieśmiertelne: „Nie mam czasu” to słaba wymówka…