Musimy walczyć

Witold Dobrowolski

|

GN 02/2020

publikacja 09.01.2020 00:00

Od pół roku w Hongkongu trwają protesty przeciwko chińskim władzom. Są brutalnie tłumione przez policję. Uczestniczą w nich głównie studenci i uczniowie. Demonstrantom nieustannie towarzyszą i pomagają członkowie chrześcijańskiej grupy Chrońmy Dzieci.

Członkowie grupy Chrońmy Dzieci tworzą żywy łańcuch oddzielający protestujących od policyjnych oddziałów. Członkowie grupy Chrońmy Dzieci tworzą żywy łańcuch oddzielający protestujących od policyjnych oddziałów.
Witold Dobrowolski

Noc 17 września, Politechnika w Hongkongu. Na terenie otaczającym uczelnię trwa dziesiąta godzina największej bitwy, jaką widziały antyrządowe protesty. Koktajle Mołotowa, kostka brukowa, bomby gazowe, katapulty, a nawet strzały z łuków w dłoniach młodych demonstrantów powstrzymują siły policyjne przed wkroczeniem na teren kampusu. Policja nie oszczędza obrońców i wystrzeliwuje setki gumowych kul oraz kanistrów z toksycznym gazem łzawiącym. Wspierające pieszych policjantów dwie armatki wodne i wozy opancerzone próbują przerwać linię obrony. Jednak opór jest zbyt silny. Wśród ratowników niosących pomoc rannym i poparzonym gazem pieprzowym na dziedzińcu Politechniki jest kilkadziesiąt starszych osób w charakterystycznych żółtych kamizelkach. Obmywają solą fizjologiczną poparzone ciała demonstrantów. To członkowie chrześcijańskiej grupy aktywistów Chrońmy Dzieci, która jako jedyna z religijnych organizacji działa w miejscach bezpośrednich starć. Tych kilkudziesięciu aktywistów opuści teren Politechniki trzeciego dnia oblężenia i zostanie aresztowanych wraz z innymi aktywistami i ratownikami medycznymi. Część otrzyma zarzuty brania udziału w zamieszkach.

Dostępne jest 12% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.