Choinek mieli pod dostatkiem, ale zamiast opłatka dzielili się czarnym chlebem

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 25.12.2019 02:09

Sybiracy z Wrocławia wspominają Boże Narodzenie na okrutnym zesłaniu w głąb Związku Radzieckiego. To był trudny czas, ale pełen wiary i nadziei, który dla nas może być ważną nauką.

Choinek mieli pod dostatkiem, ale zamiast opłatka dzielili się czarnym chlebem 91-letni Bolesław Filak ze łzami w oczach wspomina czas zsyłki. Dziękuje Bogu, że dzisiaj może łamać się opłatkiem. Maciej Rajfur /Foto Gość

Kiedy słucha się historii życia Sybiraków, pierwszy odruch serca to docenienie najprostszych wartości, które na co dzień wydają nam się "z automatu" normalne, konieczne i wieczne jak np. wolność, dostatek, swoboda decyzji, wybór produktów na sklepowych półkach, ciepła woda w kranie, ogrzany dom.

Bolesław Filak to rocznik 1928. Gdy on i jego rodzina zostali zmuszeni do wyjazdu na daleki Wschód z miejscowości Bursztyn, miał niecałe 12 lat. Pamięta doskonale noc z 9 na 10 lutego 1940 roku. Rodzice zdążyli zabrać tylko parę ubrań i pościel z całego wielkiego gospodarstwa. Wsiedli całą rodziną do bydlęcych wagonów i po miesiącu jazdy wysadzono ich kilka tysięcy kilometrów od ciepła domu rodzinnego.

- Z jednej strony mogę powiedzieć, że nie było żadnego Bożego Narodzenia na Syberii, a z drugiej, że Polacy próbowali jakoś obchodzić te ważne święta mimo wszystko. Oczywiście nie w kategoriach wieczerzy wigilijnej czy opłatka, ale tradycja i pamięć była dotrzymywana na każdym kroku. Bardzo dużo kolędowaliśmy, bo tylko to nam zostało. Mój ojciec śpiewał z pamięci mnóstwo kolęd, tych najsłynniejszych jak „Wśród nocnej ciszy”, ale też mniej znanych, regionalnych z okolic Jesionowa, skąd pochodził - opowiada Bolesław Filak.

Podkreśla, że nawet symboliczne obchodzenie świąt dodawało im sił do przetrwania i umacniało nadzieję na powrót do kraju ojczystego. Na Sybirze nastolatek spędził 6 lat.

- A choinka? Tam choinki rosły dookoła po horyzont. Praktycznie wszędzie był las. Składaliśmy sobie życzenia i najczęściej powtarzaliśmy: obyśmy cali i zdrowi szybko wrócili do Polski. Niczego więcej sobie nie życzyliśmy - wspomina 91-latek.

Jego ojciec zalecał mu na Syberii, żeby modlił się słowami: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie”, bo, jak wtedy twierdził, tylko wojna ich uratuje.

- Może to się wydawać dziwne, ale my oczekiwaliśmy wojny, bo w niej upatrywaliśmy ocalenia, ratunku. I dlatego zmieniliśmy słowa modlitwy - błagając właśnie o wojnę. Ja wierzyłem, że wrócimy do Polski. Niestety nie wróciliśmy w komplecie. Ojca zamordowali i zakopali tak, żeby nikt nie widział. A co zadecydowało, że przetrwaliśmy? Wiara w Boga - uważa dzisiaj p. Filak.

W kontekście wieczerzy wigilijnej i uginających się od potraw i rarytasów współczesnych polskich stołów przypomina sobie, co jadł razem z innymi rodakami tysiące kilometrów od domu.

- Głód był straszny. Spożywaliśmy zmielone najgorsze odpadki zboża. Ja po takim posiłku na drugi dzień czułem straszny ból, nie mogłem stać, jakbym miał ołów w nogach. Spożywaliśmy też wykopane po zimie z kołchozowego pola zamarznięte ziemniaki, zjadaliśmy pokrzywę i lebiodę - wymienia członek Związku Sybiraków.

Kiedyś głód zmusił go do pójścia do pobliskiej wsi, gdzie mieszkali tubylcy. Tam zapukał do jednej z chat i prosił o jedzenie. Staruszka, która mu otworzyła, odpowiedziała ze łzami w oczach: „Widzisz chłopcze, ja mam tylko dwa ziemniaki. Jeden dla mnie, drugi dla ciebie, ale soli nie mamy. Daruj!”

- Teraz w Polsce mamy dość ciepłe zimy, oczekujemy na śnieg, a ja do dzisiaj czuję ten mróz syberyjski, których dochodził do 30 stopni poniżej zera. Całą dostępną odzież nakładało się na siebie, buty owijało się w co się da - w szmaty, w słomę czy worki - mówi p. Bolesław.

We wszystkich wspomnieniach Sybiraków przebija się bardzo mocno ich religijne podejście na zesłaniu. Wtedy, w tych okrutnych warunkach, Boże Narodzenie i inne święta kościelne były obchodzone w szczególny sposób. To prawda, że dosłownie wszystkiego co materialne brakowało, ale w wigilię zbierała się cała rodzina i przyjaciele, nikt nie zostawał sam. 

- To było prawdziwe święto z okazji narodzin Jezusa, które wyciskało łzy z oczu i przypominało chociaż kawałek naszej ojczyzny. Nie było z nami księdza, nie mieliśmy opłatka. Dzieliliśmy się więc czarnym chlebem, który dostawaliśmy jako przydział, żeby przeżyć - opowiada Ryszard Janosz, rocznik 1940.

Jego rodzinę bolszewiccy zbrodniarze wywieźli na Syberię, kiedy miał zaledwie… 3 miesiące. Całe dzieciństwo spędził praktycznie na dalekim Wschodzie. Rodzina Janoszów nigdy tam nie zapomiała o modlitwie, zaufaniu Panu Bogu i pobożnym przeżywaniu świąt. Jak zaznacza Sybirak, to zasługa rodziców, którzy pilnowali, by modlitwa towarzyszyła dzieciom codziennie, rano i wieczorem.

- A podczas świąt Bożego Narodzenia śpiewano wiele kolęd, ale także układano nowe słowa pod najpopularniejsze bożonarodzeniowe melodie. W ten sposób powstało sporo sybirackich kolęd, które opowiadały o naszym losie - dodaje p. Ryszard.

Święta Bożego Narodzenia dodawały nadziei na szczęśliwy powrót do kraju. Wielu Sybiraków mówi, że to właśnie wiara w Boga pomogła im przeżyć te trudne warunki, bo mieli się do kogo odwołać, kogo prosić o pomoc.

- Z okazji świąt Bożego Narodzeniu życzę młodemu pokoleniu tylko jednego: byśmy to my byli ostatnim pokoleniem Polaków, których Rosjanie wywieźli na Sybir, bo pamiętajmy, że wywożono naszych rodaków tam przez 200 lat - podsumowuje wiceprezes zarządu oddziału wrocławskiego Związku Sybiraków.