Bóg truchleje

Wojciech Wencel

|

GN 49/2019

Każdego roku Zbawiciel rodzi się w liturgii Kościoła, by zdejmować piętno przekleństwa z naszych codziennych doświadczeń i zbiorowej historii. Wbrew nadziejom wielu przychodzi nie po to, by dać łupnia tyranom i zawrócić nas z drogi na Golgotę, lecz po to, byśmy przylgnęli do Jego chwalebnego krzyża.

Bóg truchleje

Jak to Bóg truchleje? Przecież w kolędzie wyraźnie stoi, że gdy Bóg się rodzi, to moc truchleje. Czyli że możni tego świata niezmiennie trzęsą portkami na wieść o pojawieniu się konkurenta z niebios. Już On im urządzi jesień średniowiecza. Oczywiście, gdy dorośnie, bo na razie leży w żłóbku... Tak słowa „Pieśni o Narodzeniu Pańskim” rozumie chyba większość Polaków. Od Wigilii do Trzech Króli księża w kazaniach opowiadają o upadłych imperiach, katoliccy publicyści mnożą przestrogi pod adresem współczesnych Herodów, a wierni krzepią się wzajemnie perspektywą wyzwolenia z ucisku.

Podobnie tekst „królowej polskich kolęd” interpretowano przez pokolenia, zwłaszcza wobec doświadczeń niewoli, zesłania czy wygnania. Mocą, która miała struchleć, bywali zaborcy, niemieccy i sowieccy okupanci, „wielka trójka” z Jałty, ubecy, generałowie stanu wojennego. W wieczór wigilijny 1954 roku Jan Lechoń mówił z Nowego Jorku za pośrednictwem Radia Wolna Europa: „Wszelka ziemska moc, choćby stały za nią milionowe armie, najbardziej przewrotna przemyślność ludzkiego umysłu, wola tyranów, przed którymi drżą narody i lądy, niczym jest wobec mocy Dziecięcia urodzonego w betlejemskiej stajence i choćby opanowała świat cały, truchleje przed mocą, która nie jest z tego świata”.

Emigracyjny poeta chciał w ten sposób podnieść na duchu rodaków zmagających się z sowietyzacją kraju. Tyle że w kolędzie, którą uczynił osią swojego wywodu, nie ma ani słowa o ziemskiej mocy. W kontekście kolejnych wersów jest oczywiste, że to Boża moc truchleje, podobnie jak krzepnie ogień i ciemnieje blask. Przychodząc na świat w kruchym ludzkim ciele, Nieskończony sam narzuca sobie granice, bo pragnie dzielić z nami los, który wielokrotnie przeklinaliśmy. I przez „trudy i znoje”, a nie wbrew nim, prowadzić nas do zmartwychwstania. „Wzgardzony, okryty chwałą, śmiertelny Król nad wiekami!” – w tej kombinacji antytez kryje się tajemnica naszej wiary, a zarazem klucz do zrozumienia polskich dziejów.

Utrzymana w rytmie poloneza „Pieśń o Narodzeniu Pańskim” jest całkowicie wolna od ludowego sentymentalizmu. To nie „Lulajże, Jezuniu” z rymami typu „powieczki – usteczki”. To natchniona opowieść o Słowie, które Ciałem się stało i mieszkało między nami. Aż trudno uwierzyć, że tak głęboki ewangelicznie tekst wyszedł spod pióra dworskiego poety, a nie jakiegoś świętego mistyka. Franciszek Karpiński napisał go na zamówienie księżnej Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej podczas pobytu na zamku Krasickich w Dubiecku nad Sanem. W 1792 roku kolęda po raz pierwszy ukazała się drukiem. Razem z dwoma innymi arcydziełami Karpińskiego – „Pieśnią poranną” („Kiedy ranne wstają zorze”) i „Pieśnią wieczorną” („Wszystkie nasze dzienne sprawy”) – weszła do zbioru „Pieśni nabożnych” wydanego w klasztorze ojców bazylianów w Supraślu. W tym samym roku w starym kościele farnym w Białymstoku odbyło się jej publiczne prawykonanie.

Oto najgłębszy sens Bożego Narodzenia: każdego roku Zbawiciel rodzi się w liturgii Kościoła, by zdejmować piętno przekleństwa z naszych codziennych doświadczeń i zbiorowej historii. Wbrew nadziejom wielu przychodzi nie po to, by dać łupnia tyranom i zawrócić nas z drogi na Golgotę, lecz po to, byśmy przylgnęli do Jego chwalebnego krzyża. Dopiero Jego zmartwychwstanie jest świadectwem mocy, na którą nie mają odpowiedzi milionowe armie.

Żyjący między nami (a często także w nas samych) poganie mają już za sobą tegoroczne święta: Black Week, Black Friday, Black Weekend, Cyber Monday... Mamona przelana, katedry centrów handlowych nawiedzone, czarne msze rabatów odprawione. Teraz pora na chrześcijan.

Adwent to dobry czas, by choć przez chwilę pomyśleć o polskich dzieciach, które urodziły się na Syberii czy w Kazachstanie bądź zostały tam wywiezione jako niemowlęta – a potem trafiły do Tengeru (Tanzania), Santa Rosa (Meksyk), Valivade (Indie) i innych uchodźczych obozów dla sierot. Może łatwiej będzie nam wtedy dostrzec w betlejemskiej grocie nie tylko rozkoszne Dzieciątko, ale i Syna Bożego, który przychodzi na świat w prochu ziemi daleko od Ojcowskiego domu. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.