Moje życie jest przygodą

Aleksandra Pietryga

publikacja 26.11.2019 10:03

Trzy historie o tym, jak pozorna słabość, potrafi wyzwolić prawdziwą moc.

Moje życie jest przygodą Nie płacz. To dziecko wydobędzie z was to, co najlepsze. Wydobędzie z was miłość pixabay

Ola Scelina, żona Iwa i mama trzech synów - Józia z zespołem Downa oraz Janka i Pio.

Gdy Józio miał 3 miesiące, o poranku obudził mnie telefon. Dzwoniła dr Wanda Półtawska z pytaniem, co jest Józiowi. Odpowiedziałam, że właśnie odebraliśmy wyniki z poradni genetycznej, stwierdzające trisomię. Wtedy głosem nieznoszącym sprzeciwu powiedziała: "Nie płacz. To dziecko wydobędzie z was to, co najlepsze. Wydobędzie z was miłość".

Ta myśl stała się dla mnie kompasem w wędrówce z naszym synkiem. I rzeczywiście Józio wydobywa ze mnie, w pewnym sensie, prawdziwe macierzyństwo. Jest naszym trzecim dzieckiem, a dopiero przy nim mam czas cieszyć się dłuuuuugo jego osiągnięciami. Pierwsze słowo wypowiedziane jasno i wyraźnie to "mama", po wielu miesiącach przekształcone na "mamusia". Wywołało we mnie radość nie z tej ziemi (powtarzał swoje nowe werbalne osiągnięcie przez cały dzień!). Kolejne słowa to amen, alleluja i tata. Pierwsze kroki postawił, gdy miał 2 latka. Długo je doskonalił, aby po roku już biegać, a w wieku 5 lat jeździć na trójkołowym rowerze. Nigdy nie myślałam, że to dziecko wydobędzie z nas tak wiele cierpliwości, radości oczekiwania i cieszenia się z tego, co jest.

Z wykształcenia jestem filologiem-logopedą i nigdy nie pracowałam w swoim zawodzie. A jednak pojawienie się Józia spowodowało, że powróciłam do domowej praktyki logopedycznej. Ćwiczenia, zabawy, terapia z synem uwolniły we mnie przestrzeń zupełnie zapomnianą. Dziś pomagam przyjaciółce prowadzić zajęcia dla dzieci w świetlicy kreatywnej. Odkryłam w sobie pasję tworzenia rzeczy pięknych, malowania na szkle, wyklejania, ozdabiania...

Józio jest dzieckiem bardzo radosnym, wrażliwym na muzykę. Ta wrażliwość przyczyniła się do tego, że wraz z mężem wzięliśmy do ręki instrumenty, a potem zaczęliśmy grać i śpiewać. Iwo wyciągnął odłożoną przed laty w kąt gitarę, "przeprosił się" ze śpiewnikiem. Ja odkryłam niezwykłą radość z gry na instrumentach perkusyjnych - tamburynie, bębenkach, shakerach.

Nie mogę pominąć jeszcze jednego aspektu, niezwykle dla nas ważnego. Narodziny Józia były dla nas czasem próby wiary i nowego przylgnięcia do Boga. Pamiętam ten lipcowy poranek, kiedy po nocy pełnej pytań "Dlaczego?", zaczęłam po prostu dziękować Bogu za takie dziecko, uwielbiać Go w darze, którego nie rozumiałam. I do dziś nie przestaję tego robić.

Gdy patrzę wstecz na te lata, widzę, że Józio wyzwala w nas zupełnie niespodziewaną twórczość. Jestem przekonana, że nie udałoby się nam nigdy żyć tak, jak żyjemy, bez obecności Józia.

Karina Bisaga, żona Piotra i mama trójki dzieci - niepełnosprawnego Wojtusia oraz Szymona i Tereski.

Jesteśmy pełnoletnim małżeństwem. Dar życia przekazaliśmy dzieciom: Szymonowi, Teresie i Wojtkowi, który urodził się z Syndromem Wolfa Hirschhorna i jest dla nas wielką tajemnicą i niespodzianką, bo wybrał życie i od kilkunastu lat zaskakuje nas swoją radością i pokojem.

Dzieci są dowodem na nieskończoną miłość Bożą. Nie jestem w stanie wymyślić takich słów, które oddałyby wielkość Tego, który jest Panem naszej rodziny. To dzięki Jezusowi staramy się widzieć we wszystkim dobro i tak, jak Wojtek wybierać życie. Przebywanie w towarzystwie "Świętego", który przez upośledzenie umysłowe, raczej nie ma świadomości grzechu, jest dla całej rodziny balsamem na zło widoczne w świecie.

Wojtek nauczył nas jak cieszyć się z małych spraw, walczyć ze słabościami, jak żyć w gotowości, czuwać i modlić się w każdym czasie. Uczy nas jak się nie spieszyć, jak skupiać się na tym, co nas jednoczy, a nie na tym co dzieli. Uczy nas priorytetów. Cieszy się i jest pełen spokoju wtedy, gdy razem muzykujemy, czytamy książki, oglądamy filmy i koncerty, a zwłaszcza, gdy się razem modlimy. Swoim zachowaniem, pokazuje nam co naprawdę jest ważne. Gdy ktoś w domu podnosi głos, denerwuje siebie i innych, wtedy Wojtek rozładowuje napięcie tak zaraźliwym śmiechem, że problem prawie znika.

Wojtek nie sprawiał nigdy kłopotów. On naprawdę oszczędza nam niepotrzebnych stresów. Największą naszą słabością, a równocześnie ogromną siłą, jest nasza bezradność wobec jego cierpienia. Kiedy choruje albo trafia kolejny raz do szpitala jesteśmy tak bezsilni, że nawet trudno nam się modlić. I wtedy Duch Święty ma wreszcie przestrzeń do działania. Pozostaje uwielbienie i milczenie. Adoruję Jezusa w cierpiącym Wojtku, przy łóżku szpitalnym. Mój mąż z każdym dniem odkrywa w sobie nowe pokłady miłości i cierpliwości, kiedy przejmuje opiekę nad coraz cięższym Wojtkiem, którego trzeba wykąpać, nakarmić i przenieść do łóżka. Przy tym nadal jest otwarty na rozmowę i wspólne granie z pozostałymi dziećmi.

W naszym domu czas płynie inaczej. Znajomi i przyjaciele przychodzą, żeby się u nas modlić, pośpiewać, pośmiać lub zostawić swoje problemy i troski. Kiedyś znajoma zwierzyła mi się, że wystarczy jej pobyć trochę przy Wojtku i popatrzeć na nasze zwykłe i powtarzalne czynności, by nabrać pokoju i pogody ducha. I dziękowała za to, że po prostu jesteśmy. Niesamowite, jak bardzo może ubogacić świat i ludzi taki mały, nieporadny i zależny od innych Człowiek.

Agata Szwed, nauczyciel religii, od urodzenia choruje na dziecięce porażenie mózgowe, ukończyła studia teologiczne.

Moje życie jest pasjonującą przygodą. Każdy dzień jest okazją do tego, by dawać miłość poprzez czyn, słowo czy po prostu spojrzenie. Święty Jan w jedenastym rozdziale Ewangelii zapisał takie słowa Jezusa: "Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą". Pytam: jakim cudem przez cierpienie może objawiać się chwała Boża?! Właśnie tak. Cudem. Bóg daje nam różne łaski i dary. On, jako mój Tata zna mnie przecież najlepiej. Dopuścił moje cierpienie dla większego dobra. Nie tylko mojego dobra, ale także tych, których codziennie spotykam.

Od urodzenia choruję na porażenie mózgowe dziecięce i jestem przekonana, że moja choroba jest właśnie największą łaską, jaką zesłał mi Pan. Choroba nauczyła mnie pokory i empatii wobec innych, pozwoliła zrozumieć, że "dobrze widzi się tylko sercem, bo najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Oczy serca widzą dużo więcej... Pan powołał mnie nie tylko do życia, ale też do pokazywania ludziom, że trzeba działać, iść pod prąd, żyć pełnią życia. Bóg pragnie byśmy już tutaj na ziemi byli szczęśliwi. On spełnia moje i twoje marzenia.

Uwielbiam śpiewać gospel. Jednak na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie będę mogła długo stać na scenie, bo przecież moje nogi i kręgosłup są takie słabe. Bóg jest wszechmogący! Okazuje się, że nieraz dałam już radę przetrwać długie koncerty.

Bóg jest Specjalistą od łamania ogólnie przyjętych schematów. Jestem tego przykładem. Jestem zwyczajnym człowiekiem, ale w dłoni niezwykłego Boga. On pozwala mi łączyć swoje cierpienie z krzyżem Jezusa Chrystusa i modlić się w ten sposób o zbawienie wielu dusz.

To wcale nie oznacza, że zawsze jest łatwo, ale nikt przecież tego nie obiecywał. Jezus powiedział tylko, że zawsze jest z nami. Zawsze! Każdego rana On kroczy obok mnie i otwiera serca innych na mnie. Pozwala mi kochać i czuć się kochaną. Umacnia mnie, żebym dostrzegała w drugim człowieku Jego Oblicze. Jestem przykładem, że moc w słabości się doskonali.