Brytyjczycy pójdą na drugie referendum brexitowe. Będą nim de facto przyspieszone wybory parlamentarne.
31 października Wielka Brytania nie opuściła Unii Europejskiej, mimo że brexit wciąż ma sporo zwolenników.
NEIL HALL /EPA/pap
Trudno powiedzieć, czy to odcinek 131, czy może już 1131 trwającego ponad 3 lata serialu pt. „Brexit”, ale dla zagorzałych fanów tego „tasiemca” jest dobra wiadomość: tu nadal wszystko jest możliwe. W jedną i drugą stronę. I nie chodzi wyłącznie o sam brexit, ale również o kierunek, w jakim Wyspy popłyną w najbliższych latach.
Gramy va banque
Rozstrzygające będą przyspieszone wybory parlamentarne, zaplanowane na 12 grudnia. Dla zmęczonych serialem „Brexit” wisząca ciągle w powietrzu możliwość rozstrzygnięcia w jedną lub drugą stronę nie jest dobrą wiadomością. Bo mimo triumfu w sondażach partii premiera Johnsona wszystko może się zdarzyć – wygrać może również opozycja, a wtedy… serial zacznie się od początku. I to mimo nowej umowy brexitowej, wynegocjowanej w Brukseli przez Borisa Johnsona, którą obecna Izba Gmin zaakceptowała. Wygrana opozycji oznaczałaby kolejne opóźnienie, a nawet zatrzymanie brexitu. Co więcej, ewentualne przejęcie władzy przez Partię Pracy Jeremy’ego Corbyna oznacza prawdziwy przewrót kopernikański w brytyjskiej polityce. Johnson, decydując się na przyspieszone wybory, postawił wszystko na jedną kartę, jak parę lat wcześniej David Cameron, który rozpisał referendum brexitowe. Johnson jest pewny zwycięstwa Partii Konserwatywnej i chce w ten sposób umocnić swoją pozycję jako lidera i autora cywilizowanego rozejścia się Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Cameron również był pewny zwycięstwa przeciwników brexitu, więc wygrana zwolenników opuszczenia UE zmusiła go do dymisji. Johnson ryzykuje jeszcze więcej: zmianę politycznych paradygmatów, niekwestionowanych na Wyspach od czasów Margaret Thatcher.
Dostępne jest 19% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.