publikacja 07.11.2019 00:00
O skutecznym leku na lęk i upadkach ludzi Kościoła z o. Leonem Knabitem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Leon Knabit OSB, najbardziej rozpoznawalny benedyktyn nad Wisłą. Autor wielu książek i programów, w których z właściwym sobie poczuciem humoru głosi Ewangelię.
henryk przondziono /foto gość
Marcin Jakimowicz: Czego boi się o. Leon?
O. Leon Knabit: Siebie samego.
Bo?
Bo wiem, do czego jestem zdolny. Wiem, że mam moc odrzucenia łaski Bożej i tylko ja jeden mogę sobie skutecznie zaszkodzić.
Bywały sytuacje, gdy budził się Ojciec przerażony w środku nocy?
Nie. Raz jeden, jak mnie rozstrzeliwali. Ale potem się obudziłem i stwierdziłem, że jednak żyję. Odetchnąłem z ulgą i pomyślałem: „Aleś ty głupi, trzeba było pospać trochę dłużej i zobaczyć, co będzie, jak cię zastrzelą”. (śmiech) Nie, nie budzę się przerażony.
Jak Ojciec to robi?
To nie jest „ze mnie”, ale wypływa tylko i wyłącznie z zaufania Bogu. Jak się jest w klasztorze 65 lat, to trzeba być głupim, aby być głupim. Ufam. Śpiewam pod nosem: „Nie lękajcie się, Bóg jest miłością”. To zresztą idealne podsumowanie wszystkich lat spędzonych za klauzurą.
Śpiewa się milutko, ale w kryzysie okazuje się, że zaczynamy fałszować albo cienko piszczeć…
Perspektywę zmienia to, jeśli wiesz, że wszystko jest po coś. I wszystko jest pod kontrolą. Nic nie dzieje się przypadkowo, a Bóg jest w stanie obrócić w dobro przekleństwo, grzech czy pomyłki innych ludzi.
A o zdrowie Ojciec się nie martwi? Ludzi paraliżuje samo słowo „nowotwór”.
Nie, nie martwię się. Znaleziono u mnie mały nowotwór. Niezłośliwy. Miałem operacyjkę. Jasne, w moim wieku wszystko się może zdarzyć. Mogę złamać nogę, kręgosłup. Mnie też dotyczy dowcip: „Jasiu, stań prosto, żeby pan doktor zobaczył, jaki jesteś krzywy!”, ale co zmieni zamartwianie się?
A o Kościół? Nie martwi się Ojciec?
Nie, nie martwię się. Naprawdę. Mam swój wiek i sporo już widziałem. Jak się czyta historię Kościoła, to widać, z czego Bóg go wyciągał. Papieże zbrojnie walczący o władzę, załatwiający godności kościelne swym dzieciom... Skoro Bóg wyciągał Kościół z takiego duchowego marazmu, to dlaczego mam się o niego bać? Kościół jest dziś w stanie przeciągu, można się przeziębić, ale nie boję się o jego przyszłość. Nie ma nic dobrego w zamartwianiu się! Jeśli mogę coś zmienić, zmieniam, ale jeśli nie, zostawiam to, bo inaczej ten stres mnie wykończy. Co wtedy pozostaje? Ufna modlitwa. A nie hejt, plucie na siebie czy oskarżenia! Poza tym słyszę często, że ludzie martwią się o „ich Kościół”. A Biblia mówi wyraźnie: nie ma „mojego” czy „naszego” Kościoła. Jest Kościół Jezusa Chrystusa. O ile jestem Chrystusowy, o tyle spada we mnie poziom lęku i zamartwiania się. On wie, co robi. „Nie lękajcie się! Jam zwyciężył świat”.
Im bardziej ludzie chcą zniszczyć dzieło Boże, tym obficiej rozlewa się Jego łaska. Paradoks…
Dostępne jest 29% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.