Za własnym ogonem

Marcin Jakimowicz

Jeden z dominikanów zapytał o. Joachima Badeniego o sekret kontemplacyjnej modlitwy. Usłyszał: „To trzy słowa”. „Jakie?” „Siedź na d…”

Za własnym ogonem

„Modlitwa, podczas której sprawdzamy ciągle, czy się modlimy, jest tylko psią zabawą w kręcenie się za własnym ogonem. Postrzegamy tylko siebie! Milczeć. Nie mierzyć. Nie sprawdzać i nie liczyć. Zaufać. Wielbić” ‒ jak bardzo dotykają mnie słowa benedyktynki s. Małgorzaty Borkowskiej.

„W modlitwie nie chodzi o modlitwę. W modlitwie chodzi o Boga” – podkreślał Abraham Joshua Heschel.

Im jestem starszy, tym jestem bardziej przekonany, że najważniejsza w modlitwie jest wierność. „Łaskawość i wierność spotkają się z sobą” ‒ czytam w Psalmie 85. Co ciekawe, ten zbitek słów: „łaskawość i wierność” występuje w Biblii równie często jak w Polsce „Prawo i Sprawiedliwość”.

„Wierność” przylega do słowa „łaskawość”. Bóg na wyrastającą z ziemi wierność odpowiada łaską. To ona jest kluczem do zrozumienia posługi Jezusa. Co działo się z Nim przez pierwsze trzydzieści lat? W księgarniach znajdziemy na ten temat błyskotliwe wynurzenia literackie o tym, że terminował u buddyjskich mnichów. Co robił w rzeczywistości? Siedział w Nazarecie: ukryty, nieznany, nienarzucający się. Niewybiegający przed szereg. Przebywał z Ojcem, nasiąkał Jego obecnością, słuchał tego, w jaki sposób ma objawiać Jego chwałę, „przechodząc, dobrze czyniąc i uwalniając wszystkich, którzy byli pod władzą diabla”. Trzydzieści lat w ukryciu i „jedynie” trzy lata publicznej misji.

Wszyscy moi znajomi, którym Bóg dał dziś wielką strefę wpływu na Kościół, zaczynali w „zamkniętej izdebce”, wierząc, że Bóg, który widzi w ukryciu, „odda im”. Czas obumierania ziarna był przygotowaniem na wielkie żniwo. O wiele bardziej fascynuje mnie ten „jałowy” czas, kiedy nie widzieli żadnych owoców, niż dzisiejsze spektakularne ewangelizacyjne wojaże. To był papierek lakmusowy weryfikujący ich wierność. Zamknięta izdebka jest miejscem, w którym wygrywa się bitwy.