Polonez Pileckiego w Berlinie

Andrzej Nowak

|

GN 44/2019

Na czym polega dojrzałość? Między innymi na wyzbyciu się kompleksów – tych zwłaszcza, które wmawia nam otoczenie.

Polonez Pileckiego w Berlinie

Proszę wybaczyć, że zacznę od akcentu osobistego. Kończę właśnie pisać IV tom „Dziejów Polski” (powinien ukazać się jeszcze przed końcem miesiąca). Tom, obejmujący lata 1468–1572 – a więc od zebrania pierwszego dwuizbowego Sejmu w naszej historii do unii lubelskiej i śmierci jej współtwórcy Zygmunta Augusta – zatytułowany jest „Trudny złoty wiek”. Bo to był wiek złoty w naszej kulturze, wybicia się na niepodległość polskiego języka literackiego, Reja, Kochanowskiego i Orzechowskiego, i wiek dojrzewania do odpowiedzialnej wolności, rzeczywiście wyjątkowej w skali naszego kontynentu. Wiek dojrzewania jest zawsze trudny. A na czym polega dojrzałość? Między innymi na wyzbyciu się kompleksów – tych zwłaszcza, które wmawia nam otoczenie, „koledzy”, chcący utrzymać nas w postawie podporządkowanej, niesamodzielnej, naśladowczej. Trzeba się uczyć – oczywiście u innych, mądrzejszych, bardziej doświadczonych. Ale po to się uczymy, żeby w końcu powiedzieć coś od siebie. Nie być już papugą ani pawiem. Tylko sobą, osobą – zdolną do oryginalnego myślenia i tworzenia. Taką właśnie osobowość Polska, jej kultura, także kultura polityczna, zyskały w „pięknym wieku XVI”. Nie za darmo – i o tym też trzeba pamiętać i pisać. Długi czas sporów, nieporozumień szlachty z królem i senatorami czy katolików z protestantami, został jednak uwieńczony unią wyjątkowej mądrości i trwałości (bo przedłużyła, przypomnijmy, na kolejne dwieście lat związek państw i narodów i pozwoliła mu trwać dłużej niż jakiejkolwiek innej unii w Europie). Ujawnił ten czas zdolność reformy – naprawy państwa ponad podziałami politycznymi, wyznaniowymi i (co wtedy było mniej ważne) etnicznymi. Dał tysiącom współautorów owej reformy, z lokalnych sejmików i sejmów, poczucie, że są ludźmi wolnymi i że to ich do czegoś zarazem zobowiązuje – mianowicie do odpowiedzialności za dobro wspólne. To niesamowite poczucie wolności i godności, związku z Rzeczpospolitą, obowiązku służenia trwało mimo wszystkich wykrzywień w praktyce kolejnych, mniej „złotych” wieków. Okazało się nawet zaraźliwe, wychodziło poza stan szlachecki, ku tym z miejskich „łyków”, z dumnych kmieci, z późniejszej inteligencji, ku przybyszom z innych ziem, kultur i języków, którzy też chcieli doświadczyć tej najwyższej godności na tym świecie: być Polakiem, to jest człowiekiem niepodległym. Oczywiście można było tę godność zatracić, podeptać, zmarnować, nawet w najlepszym, najzacniejszym historycznie rodzie, jak o tym zaświadczyła, smutnej pamięci, targowica.

Niektórzy jednak mieli to szczęście, że dziedziczyli tę godność i poczucie w tradycji rodowej. Wśród nich był właśnie tytułowy bohater tego miniszkicu: rotmistrz Witold Pilecki. Wywodził się z rodu pasierbów króla Władysława Jagiełły. Jan, syn Elżbiety Pileckiej, trzeciej małżonki wielkiego króla, dał początek Pileckim herbu Leliwa. W „złotym wieku” polskim aż roi się od Pileckich piastujących ważne urzędy publiczne w służbie Polski. Ich tradycje, zobowiązanie z nich płynące, pielęgnował w sobie od dzieciństwa niemal – to prawda, nie żadna legenda – Witold Pilecki. Co zrobił ­– wiemy. Okazał się symbolem odwagi i poświęcenia trudnym do pojęcia, czasem nawet jakby zawstydzającym dla ludzi nierozumiejących, na czym polega związek wolności z odpowiedzialnością.

Myślałem o tym, kiedy odwiedzałem w ostatnich dniach niezwykłe miejsce – filię Instytutu Pileckiego w Berlinie. Miejsce jest niezwykłe już przez swoje położenie: to najlepszy adres w Europie, sam środek serca Berlina, plac Paryski, naprzeciw Bramy Brandenburskiej. Niektórzy Niemcy byli nawet oburzeni: jak można „Polaczkom”, zwłaszcza z instytucji podejrzewanej o związki z „reżimem Kaczyńskiego”, pozwolić na taki adres? No ale jest, od niedawna, ten punkt na mapie pamięci. Instytucja służąca zbieraniu i upowszechnianiu świadectw o polskiej historii w czasie ostatniej, strasznej wojny ma szanse stać się w faktycznej stolicy Europy witryną polskiej tradycji. Nie tylko tej męczeńskiej, ale również tej, która wyrasta z dziedzictwa wolności obywatelskiej i odwagi w jej obronie. Kiedy wieczorem, po wizycie w Instytucie Pileckiego, słuchałem, jak Daniel Barenboim, Anne-Sophie Mutter i Yo-Yo Ma grają Koncert potrójny Beethovena, wchodząc fenomenalnie w nutę poloneza trzeciej części tego koncertu (Rondo alla polacca), przypomniałem sobie, że ten dumny taniec wolnych ludzi rodził się właśnie w wieku XVI, w naszym „złotym wieku”. Wyobraziłem sobie taką scenę: Witold Pilecki idzie godnym krokiem tego tańca, pod rękę z Ireną Sendlerową, Janusz Korczak z siostrą Matyldą Getter, ojciec Maksymilian Maria Kolbe z Zofią Kossak-Szczucką. Oni tego korowodu nie zaczynają, jest sto, tysiące par przed nimi, idą aż hen, od czasów unii lubelskiej i wcześniej. A za nimi jest też miejsce dla nas, dla następnych pokoleń, które są także zaproszone: nie do męczeństwa, ale do odpowiedzialnej wolności. Bez kompleksów. Z pamięcią tego, czym jest polskość i do czego nas zobowiązuje.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.