Przybici

Marcin Jakimowicz

Spotykam ich na co dzień. Odkąd pamiętam. Zamartwiają się o Kościół, chodzą przytłoczeni, mają smutne twarze. To nie jest dobry owoc.

Przybici

Lot siedział w bramie Sodomy. To symboliczne zdanie, pokazujące jego ogromne rozdarcie. Aniołowie musieli go wyszarpać za fraki z pogrążonego w grzechu miasta. Czy sam był zanurzony w obrzydliwościach tych, którzy - zepsuci do szpiku kości - nawet widząc aniołów chcieli ich... zgwałcić? („wyprowadź ich, abyśmy mogli sobie z nimi poswawolić”). Nie! „Lot uginał się pod ciężarem rozpustnego postępowania ludzi nie liczących się z Bożym prawem i miał duszę umęczoną” (2P 2, 6).

Skąd ja znam tę postawę? Spotykam na co dzień wielu Lotów, którzy zamartwiają się o Kościół, chodzą przytłoczeni, mają smutne twarze, „uginają się pod ciężarem”, „mają umęczoną duszę”. Jest wśród nich wielu prawych ludzi, mających czyste intencje. Tyle że, ostatecznie, to zamartwianie się nie rodzi dobrych owoców.

Naprawdę nie chodzi mi o tanią wesołkowatość, rubaszność, sypanie z rękawa dowcipami. Chodzi mi o to, że spotkanie z Tym, którego oczy są jak płomień ognia, nie może nie przemieniać. On jest silniejszy od zawirowań, problemów i trosk.

Jak wyglądała twarz Jezusa wracającego z całonocnych rozmów z Ojcem? Gdy Mojżesz zstępował z góry Synaj, nie wiedział, że „skóra na jego twarzy promieniała na skutek rozmowy z Panem”. Widzieliście, jak wyglądają twarze ludzi wychodzących z modlitwy uwielbienia czy adoracji Najświętszego Sakramentu? Tak? Znakomicie opisał to Paweł VI pisząc, że chrześcijanin powinien mieć „proroctwo w spojrzeniu”.