Ziemia księżycowa

Wojciech Wencel

|

GN 43/2019

Kazimierz Wierzyński, który 50 lat temu zmarł w Londynie, zostawił nam w spadku nie tylko – jak to określił Zbigniew Herbert – „sejsmograficzny zapis doli narodu”.

Ziemia księżycowa

Z jego wspomnień i wierszy wyłania się także szczegółowy obraz Podkarpacia i Karpat Wschodnich z początku XX wieku. Świat, którego już nie ma, w twórczości poety wciąż mieni się barwami i fascynuje bogactwem kształtów.

Gdy jesienią 1904 r. najmłodszy z Wirstleinów (rodzina zmieniła nazwisko na Wierzyński dopiero 9 lat później) rozpoczynał naukę w Zakładzie Naukowo-Wychowawczym Ojców Jezuitów w Bąkowicach pod Chyrowem, w jego rodzinnym Drohobyczu, a także w pobliskich Borysławiu i Tustanowicach trwała gorączka „czarnego złota”. Region był nawiedzany przez poszukiwaczy ropy i wosku ziemnego co najmniej od połowy XIX w., jednak początkowo eksploatowano płytkie pokłady surowca, zalegające w wykopanych jamach lub naturalnych wgłębieniach na powierzchni ziemi. Tak zwani łebacy, przeważnie Żydzi, zbierali ropę z kałuż za pomocą włosia z końskich ogonów, które wyżymali do wiader. W latach 60. XIX w. zaczęto wiercić świdrem studnie, z których gęstą ciecz wyciągano wiadrami przy użyciu kołowrotu, a następnie przelewano ją do cystern zaprzęgniętych w konie. Przełomem był rok 1896, gdy Władysław Długosz odkrył bogate złoża ropy na głębokości 900 metrów. „Z całego świata – pisał o tych czasach Andrzej Chciuk – jęli zjeżdżać przemysłowcy, kupcy, wiertacze, prostytutki, dostawcy, pośrednicy, robotnicy, geologowie, architekci, szulerzy, niebieskie ptaki i wszelcy uciekinierzy spod prawa oraz poszukiwacze przygód i fortuny”.

Najeżony setkami wież wiertniczych Borysław wyglądał jak świat przedstawiony na obrazach Hieronima Boscha. W ciągu dnia spowity kłębami pary z destylarni, nocą świecił płomieniami wypalanego gazu ziemnego. Drewniane kładki tonęły w morzu błota zmieszanego z ropą, a robotnicy dusili się w prowizorycznych szopach. Regularnie wybuchały pożary. Tymczasem w Drohobyczu powstawały nowe sklepy, hotele, restauracje, kasyna i domy rozpusty, w których szastali pieniędzmi borysławscy dorobkiewicze. Ponieważ prowadzenie odwiertów wymagało podpisywania umów, a burzliwe życie – wytaczania procesów, do średniowiecznego grodu przeniosło się z innych miast Galicji ponad stu adwokatów. Przy pełniącej funkcję korso ulicy Pańskiej naftowi magnaci stawiali wille przesadnie oblepione sztukaterią. Przy Stryjskiej objawiły się szyldy drogerii, salonów kosmetycznych i zakładów fryzjerskich, będące – jak pisał Bruno Schulz – „koncesją naszego miasta na rzecz nowoczesności i zepsucia wielkomiejskiego”.

Do Truskawca z dworca kolejowego w Drohobyczu można było dojechać dorożką, a od czerwca 1912 r. również pociągiem. Uzdrowisko kusiło potencjalnych kuracjuszy kąpielami błotnymi w łazienkach, wodą mineralną ze zdrojów Marii i Naftusi, pięknym parkiem zdrojowym i inhalatorium. Znajdowało się tu już kilkanaście wilii i pensjonatów, utrzymanych przeważnie w stylu zakopiańskim. Przy deptaku, w altanie zwanej kioskiem, orkiestra grywała walca.

Gdy Wirstleinowie zamieszkali w Stryju, Kazimierz – uczeń miejscowego gimnazjum – każde wakacje poświęcał na górskie wycieczki. Spotykał mrukliwych Bojków, Hucułów w czerwonych portkach i Cyganów pojących konie. Pół wieku później pisał: „Najbardziej nostalgiczne wspomnienia mam ze szkolnych czasów, z wędrówek na Bubniszcze i Urycz, przez Synowódzko na Paraszkę, pod Kałusz, Dolinę, Wygodę. Nagłe polany w lasach, kiedy z chłodnego cienia wychodzi się na złotą misę kipiących traw, legowiska sarnie z wygniecioną pościółką, dzikie maliny wśród pajęczyn, na których rosa nie wysycha do południa, i przełęcze, przełęcze, gdzie wieje mocny wiatr i otwierają się dwa widoki, z prawa i z lewa, spadające w dół, z kucymi wsiami w georginiach i malwach, z dziewanną, z jastrzębiami pod niebem i kwiczołami na jałowcach jesienią”.

We wrześniu 1939 r. Wierzyński wyjechał z Polski na zawsze. W trakcie 30 lat spędzonych w Nowym Jorku i Europie Zachodniej wielokrotnie wracał w swojej poezji do świata młodości. Słodycz zachwytu często mieszała się w tych wierszach z goryczą utraty: „Za czym ja krążę?/ Za księżycem./ Czym on mnie wabi?/ Drohobyczem.// Zachodzi chmurą,/ Znów się zjawia./ Skąd taka łuna?/ Z Borysławia.// [...] Widzę, poznaję/ Tamte strony./ Kto mnie tam woła?/ Ktoś zgubiony.// Po co mnie wzywa/ Tak niewcześnie?/ Byś wrócił tam, gdzie/ Błądzisz we śnie.// A poza snem tym/ Co się chowa?/ Ach, ziemia, ziemia Księżycowa”.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.