Obcy. Decydujące starcie

GN 43/2019

publikacja 24.11.2019 14:12

Jak zamienić Kościół ponuro-katolicki w dom dla tych, którzy omijają świątynie szerokim łukiem, mówi o. Lech Dorobczyński OFM.

Obcy. Decydujące starcie roman koszowski /foto gość

Marcin Jakimowicz: Pamiętam Twoją minę, gdy przyszedł dekret „na proboszcza” i przenosiny do samiutkiego centrum stolicy… Nie pobiegłeś w podskokach…

O. Lech Dorobczyński: Dziwisz się?! Gdy dowiedziałem się, że mam zostać gwardianem i proboszczem w Warszawie, poszedłem na Mszę św. Odprawiałem ją na korporale, na którym wyhaftowana była twarz Pana Jezusa. Na tej twarzy jest jedno oko „niedohaftowane”, przez co Jezus wyglądał, jakby je filuternie zmrużył. Popatrzyłem na Niego i powiedziałem Mu… Hm… Nie wypada cytować tego, co Mu wtedy powiedziałem. (śmiech) Jednego już się nauczyłem: z Jezusem się nie dyskutuje. Jeden z moich starszych współbraci mówił: „Zawsze, kiedy szedłem tam, gdzie chciałem – nie byłem szczęśliwy. A gdy szedłem tam, gdzie mnie przełożeni posłali, mimo że na początku źle się czułem, z czasem zaczynałem rozumieć, że jestem na swoim miejscu”.

Przeczytaj także:

Warszawa nie jest duszpasterską sielanką. Wystarczy zerknąć na statystyki…

Kiedy poszedłem przedstawić się kard. Nyczowi, powiedział, że Warszawa różni się od południa Polski, skąd przyszedłem. Tu ludzie nie chodzą dla oka sąsiada, bo często jest ono skośne i nie mówi po polsku. Tu, kiedy ludzie idą do kościoła, to wiedzą, po co idą. Tę świadomość wiary widzimy najbardziej w sakramencie pokuty. Mało kto idzie do spowiedzi, by ją „odpukać”. Ludzie chcą twojego czasu, rady. Coraz więcej z nich pyta o towarzyszenie, kierownictwo duchowe. Ogólna tendencja jest spadkowa, ale myślę, że to dobrze. Ostatnio rozmawiałem na ten temat z Szymonem Reichem (uczestnikiem programu „Top Model”), który jest mocno zaangażowany w życie Kościoła. Powiedział: „Mimo wrażenia, że Kościół się kurczy, myślę, że się wzmacnia”. Wspomniał o młodych, którzy w Kościele szukają prawdy i odpowiedzi na pytania. Szymon ma rację. Kościół się oczyszcza. To błogosławiony czas.

Ale statystyki w Waszej parafii są budujące.

Rzeczywiście podskoczyła nam oglądalność. (śmiech) To zasługa dwóch czynników: Ducha Świętego i wszystkich duszpasterzy. Owszem, widzimy w kościele więcej ludzi, lecz w dużej mierze to ludzie z „zewnątrz”. Mamy wiernych mieszkających 20 kilometrów za Warszawą, którzy przyjeżdżają do nas co niedziela. Zastanawiam się, czy w dużych miastach nie powinien już funkcjonować model parafii personalnych. Jak mogę jako proboszcz wypisać zgodę na bycie matką chrzestną mojej parafiance, skoro chodzi do dominikanów czy jezuitów? W dużych miastach ludzie mają wydeptane własne ścieżki do „swojego” kościoła, czyli do tego, w którym czują się otoczeni opieką, prowadzeni…

Minęło trochę czasu, a Ty w mediach społecznościowych pytasz: „Halo! Czy w Krakowie są takie same gniazdka jak w Warszawie?”. (śmiech) Już lubisz Legię?

Mam wrażenie, że ludzie są coraz bardziej smutni. Nasz Kościół często wygląda jak Kościół ponuro-katolicki. Dlatego wykorzystuję media społecznościowe, by nie tylko głosić Ewangelię, ale dać ludziom trochę radości. A wracając do Twego pytania o Legię – mam swą ulubioną drużynę piłkarską: „Huragan” Proboszczów. (śmiech)

„To było bardzo wzruszające: móc udzielić bierzmowania tylko jednemu człowiekowi. To niezwykłe, że zechciał przyjść, że mu zależało na tym” – usłyszałeś niedawno od bp. Rafała Markowskiego. Czy nie za bardzo skupiamy się w Kościele na statystykach?

Biskup Rafał doskonale rozumie, że drogą Kościoła jest człowiek. Myślę, że powinniśmy przestać myśleć o tłumie. Musimy dostrzec pojedynczego człowieka.

Stałem za filarem, więc mnie nie widziałeś. W zakrystii podeszła do Ciebie starsza parafianka i ze łzami w oczach dziękowała Bogu „za takiego proboszcza”. Nawet ja się wzruszyłem! Nie mówiąc o filarze…

Kłamiesz! W naszym kościele nie ma filarów! (śmiech)

Kiedy pokochałeś tych ludzi? Kiedy poczułeś się tu „u siebie”?

Ich się nie da nie kochać! Przychodzi do kancelarii pewna pani i mówi: „Ojcze, wiem, że ma ojciec pewien problem i że ojciec sobie z nim nie radzi. Dlatego przyszłam, by ojcu pomóc”. I kładzie na stole wyrwaną z gazety stronę z… reklamą środka na łysienie. (śmiech) Myślę, że ta dobra relacja z wiernymi zaczęła się od bardzo prostego gestu. Jako duszpasterze postanowiliśmy, że po każdej niedzielnej Mszy św. będziemy wychodzić do ludzi, podawać im rękę, życzyć dobrego tygodnia… Zdopingował mnie papież Franciszek, który powiedział, że pasterz musi pachnieć owcami. A jak mamy pachnieć owcami, skoro jesteśmy pozamykani w klasztorach i na plebaniach? Jeśli jesteśmy zamknięci na ludzi – zaczynamy śmierdzieć sobą. Kiedy poszliśmy po raz pierwszy na kolędę, prawie w każdym domu usłyszeliśmy, jak bardzo to niedzielne podanie ręki otworzyło ludzi na nas, i jak bardzo tego potrzebują. To są momenty, krótkie zdania, ale zapadają głęboko w pamięć: „Dobrze tu u was. I mówię to jako praktykujący anglikanin”. I wtedy myślisz sobie, że fajnie by było dożyć takiej chwili, gdy wszyscy chrześcijanie staną razem wokół jednego ołtarza... „Te krużganki przed kościołem były świadkiem wielu zbrodni podczas II wojny światowej” – powiedziała starsza pani. „Wiele lat omijałam je szerokim łukiem. Dziś już się nie boję – dzięki wam”. Nie sposób się nie wzruszyć! Ale są też i śmieszne sytuacje. W niedzielę postanowiłem użyć lepszej wody po goleniu. Zostało to zauważone: „Ooooo... Pięknie dziś ojciec pachnie proszkiem do prania!”. (śmiech) Albo taka historia: podchodzi do mnie starsze, bardzo kochające się małżeństwo. „Proszę ojca, proszę powiedzieć mojemu mężowi, by mnie częściej całował!”. Na taką prośbę małżonki nie mogłem nie zainterweniować: „Proszę pana. Proszę się jakoś zmusić”. Turlali się ze śmiechu. Bardzo cenię sobie, kiedy ktoś powie: „Nie zgadzam się z dzisiejszym kazaniem ojca!”. Nie ma lepszego dowodu na to, że słuchał. Myślę sobie, ile by nas ominęło, gdybyśmy nie wychodzili do ludzi przed kościół…

Przed dwoma tygodniami przyczepiłeś do drzwi kościoła odezwę: „Z całego serca zachęcam was do wzięcia udziału w​​​​ wyborach. Jednocześnie nie wyrażam zgody na jakąkolwiek agitację polityczną na terenie kościoła”. Pierwsza reakcja parafian?

Wracałem od chorego, na ulicy podeszło do mnie małżeństwo w średnim wieku: „Ojcze, bardzo gratulujemy tego plakatu!”. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie, że dzień wcześniej ktoś zdjął go z drzwi kościoła.

Post na Facebooku miał tysiące udostępnień…

Byłem zszokowany tą lawiną. Napisałem tylko to, co czuję. Ambona jest miejscem przepowiadania słowa Bożego, a nie agitacji politycznej. Z jednej strony chcielibyśmy mieć wpływ na formowanie polskich sumień, a z drugiej – strzelamy sobie w stopę, wchodząc w mariaż z jakąś partią. Wprowadzając politykę do świątyń, wykurzamy z nich ludzi. Zostają tylko ci, którzy myślą po „naszemu”. A to już nie jest Kościół, tylko partia. I tylko na tę grupę mamy wpływ, a nie na całe społeczeństwo. Papież powiedział w Panamie: „Ojciec kłamstwa, diabeł, zawsze bardziej woli lud podzielony i kłótliwy. On jest mistrzem podziałów i boi się ludu, który uczy się pracować razem”. No to zadaję pytanie wszystkim chrześcijanom w Polsce: komu tak naprawdę oddajemy cześć? Czasem traktujemy ludzi pogubionych, pozostających poza Kościołem jak obcych. A przecież mamy Jednego Ojca! Bo Bóg stworzył wszystkich ludzi. Czy może stworzył tylko katolików? A może stworzył katolików, którzy wierzą w tylko jedną partię polityczną? W przypowieści o miłosiernym Ojcu i pogubionych synach dramatem jest to, że starszy syn nie potrafi syna marnotrawnego nazwać bratem. Polska jest chyba jedynym krajem na świecie, gdzie katolicy są między sobą tak bardzo podzieleni przez politykę. I to tak bardzo, że aż się nawzajem ekskomunikują... Słuchajmy Ewangelii. To jedyne lekarstwo na wzajemną nienawiść – w kraju, gdzie prawie każdy jest... ochrzczony.

Coś nas jeszcze łączy?

TEN, który nas łączy, jest o niebo większy od tego, co nas dzieli! W którym miejscu powinniśmy się spotkać? W Kościele. Z tego, co wiem, bazylika św. Piotra w Watykanie została zaprojektowana jako symbol matki: kopuła symbolizuje głowę, a kolumnada na placu św. Piotra – wyciągnięte i przygarniające ramiona. Jeśli Kościół z założenia jest Matką, to nie róbmy z niego macochy! Są tylko dwie rzeczy, które mogą przyciągnąć ludzi do Kościoła: miłość Boga i dobroć ludzi Kościoła – duchownych i świeckich. Nie ma innego rozwiązania. Zadaniem chrześcijan jest przekonanie ludzi o tym, że Bóg ich kocha, i że Kościół ich chce. Na spotkaniu opłatkowym księża usłyszeli od kard. Nycza: „Jeśli Kościół rzeczywiście jest łodzią, to naszym zadaniem jest wciągać ludzi na pokład, a nie wyrzucać ich poza burtę”.

Polecamy komentarz

Jak zaprosić tych ludzi do środka?

Odpowiedź daje papież Franciszek: trzeba do nich wyjść na opłotki, trzeba wejść w ich rzeczywistość. Św. Jan Bosko mówił do pierwszych salezjanów: „Trzeba kochać to, co kocha młodzież, a wtedy młodzież pokocha to, co wy kochacie”.

Często parafianie mówią: „Inni mogą do nas przyjść, ale na naszych warunkach”.

Przepraszam, a który z tych „pobożnych” parafian oddał za nich życie? Kościół ma być domem dla wszystkich. Czy to się komuś podoba, czy nie. Bo Pan Jezus jest dla wszystkich. I wchodzimy do Kościoła na Jego zasadach, a nie na zasadach „pobożnych”.•

O. Lech Dorobczyński

franciszkanin, gwardian klasztoru i proboszcz parafii św. Antoniego w Warszawie. Od lat związany z polskim środowiskiem muzyków gospel.

Dostępne jest 19% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.