O małej świętej Teresce

ks. Jerzy Szymik

|

GN 42/2019

publikacja 17.10.2019 00:00

Październik jest jej miesiącem.

O małej świętej Teresce

We wrześniu w „Gazecie Wyborczej” („Duży Format”) wywiad z Łukaszem Kachnowiczem, do czerwca księdzem, dziś aktywistą LGBT. „Pierwszy ksiądz w Polsce zrobił coming out” – brzmiał nadtytuł. Rozmowa nudna, jak śmiertelnie nudne jest zło, które odmawia nawrócenia. Zło jest banalne – pisała Hannah Arendt. Ale był też w wywiadzie prawdziwie interesujący wątek. Na pytanie dziennikarza: „Budował Pan ołtarzyki w podstawówce? Bo wielu księży budowało z taboretów, narzucali na siebie koc, brali kromkę chleba do rąk i odprawiali mszę” – Kachnowicz odpowiada: „Dorastałem w domu, który nie był kościółkowy. Nie chodziliśmy co niedzielę na mszę. A kiedy zacząłem chodzić, mama powiedziała: »Ty nie przesadzaj«”.

Myślałem o tym kilka dni później, w normandzkim Alençon, w kaplicy w domu rodzinnym Teresy, oglądając fresk, na którym trzyletnia modli się, siedząc na kolanach Mamy. I kiedy oglądałem zabawki (dom lalek) Tereski. I kiedy czytałem o jej świętych rodzicach: „Troski i wysiłki ogarniane są przez nich w głęboko chrześcijańskiej perspektywie. Zdanie się na Boga i zaufanie, codzienna modlitwa i post zalecany przez Kościół, szacunek dla niedzieli i liturgicznego życia, uczciwość w handlu i szacunek wobec robotników, pomoc poszkodowanym i zaangażowanie na rzecz ubogich: to dla nich rzecz nietykalna i święta. Oczekują dziewiątego dziecka”. Nie tylko coming outy mają więc swoje głębokie źródła, świętość również. Ludzie są z ludzi – na złe i dobre… Choć, rzecz jasna, łaska Boża przewyższa wszystko i może wszystko. Umie złamać wszelkie ograniczenia, uwarunkowania, determinanty.

Jestem w Normandii w 75. rocznicę inwazji aliantów. Żółte liście opadają na Rouen i Caen, na Omaha i Utah Beach, na Cherbourg i Le Havre. Jesień i morska sól osiadają na polach pełnych grobów, na tysiącach krzyży. Lecz pycha i arogancja zdają się nie mieć tu granic. Macron i zmarły w tych dniach Chirac („stracili dobrą okazję, by milczeć”) dobrze je wyrażają i reprezentują, jak Marianna rewolucyjną wolność. Tylko 1000 samochodów spłonęło w ostatniego sylwestra na francuskich przedmieściach. To duży postęp w porównaniu z latami ubiegłymi (kilka tysięcy). Francja się cieszy i w takim np. Dinan chodzi do teatru, który nosi dumną nazwę Thêatre des Jacobins. Francuscy święci nie mają jak okazywać zdumienia, bo na portalach katedr poodrąbywano im głowy. Zostaje kartezjański rozum i estetyka, którymi w chwilach ostatecznej próby, wobec śmierci, można się jedynie – jak wyczytałem w książce wielkiego francuskiego pisarza – podetrzeć.

W Lisieux, w Karmelu, czytam „Żółty zeszyt” przed relikwiarzem Tereski. Zakreślam: „Poza Bogiem wszystko, wszystko jest próżnością. Bóg chce, abym oddała Mu się jak dziecko, które się nie kłopocze tym, co z nim zrobią. Wielką łaską jest otrzymać sakramenty, ale jeśli Bóg na to nie zezwala, to również dobrze; wszystko jest łaską. Gdybym nie była zaskoczona, udawałabym, że nią jestem, aby Panu Bogu sprawić przyjemność”. Na kryzys własnej wiary reagowała tak, że kaleczyła palec i własną krwią przepisywała Credo na ostatniej stronicy czterech Ewangelii, książeczki, którą stale nosiła na sercu.

Mało? Jeśli mało i naiwnie, to źle z nami, ba, gorzej, niż myśleliśmy. To znaczy, że oddalenie od Niego jest niebezpieczne dla sprawy naszego zbawienia. Pytajmy: dlaczego (to znaczy: niech każdy pyta za siebie)? A szukając odpowiedzi, nie dajmy się oszukać socjologii, psychologii ani żadnej teologii podejrzanego autoramentu. Ani żadnemu bałamutnemu powoływaniu się na historię (że inne czasy, inne priorytety, a w gruncie rzeczy nasz współczesny uniwersalny humanizm, czyli ekologiczna wrażliwość na wykluczonych rozwiedzionych homoseksualnych uchodźców, jest lepszy od wynurzeń egzaltowanej nastolatki w habicie. Że bez radykalnego wyboru Boga i Jego prymatu da się ocalić nasz świat). Jeśli w ten ciąg pójdziemy – biada nam. W Normandii wyrosną, prędzej czy później, nowe cmentarze, tym razem dla milionów nastolatków w mundurach i bez. Apokalipsa. Przy niej, jak ostrzegają najmądrzejsi z nas, Hunowie, Mongołowie, czarna śmierć, iperyt i gułagi były zabawami przedszkolaków.

Wracając z Lisieux, w samolocie, biorę do ręki „Le Monde” z 30 września. W nim wywiad z Milo Rau, szwajcarskim reżyserem. Kręci film „Rewolucja godności albo Nowa Ewangelia”. Ateista, interesuje go rewolucyjny potencjał Ewangelii i Jezusa, żadna wiara, żadna relacja „Syn–Ojciec”. Ale dziennikarki przestraszone: „Nie boi się Pan, że Pański projekt posłuży do obrony religii katolickiej?”. Rau uspokaja: „Nie sądzę”.

Pluła krwią, pod koniec. Między atakami mówiła: „Widzę, że nie wierzą w moją chorobę, ale to przecież Pan Bóg pozwala na to. Najwięcej lubię świętych, którzy się niczego nie boją”. „Przeczuwam – pisała – że moja misja dopiero się zaczyna, polega ona na tym, by kochano Boga tak, jak ja Go kocham”.

Francji życzę takich żółtych kamizelek, dla których podręcznikiem będzie „Żółty zeszyt”. Zresztą nie tylko Francji.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.