Biedny katolik boi się końca świata

Marcin Jakimowicz

Biedny katolik boi się końca świata, wirusa torontoblessingowego i proroctw o trzeciej wojnie. I martwi się, jak to wszystko się skończy.

Biedny katolik boi się końca świata

Biedny katolik boi się końca świata. Niby czytał o tym, że są to zaślubiny, mistyczne Gody Baranka, pełne tęsknoty spotkanie z Oblubieńcem, niby znalazł w swej Biblii słowa o tym, by „gdy się to dziać zacznie, nabrać ducha i podnieść głowy”, ale nigdy nic nie wiadomo… Wysłuchał przecież w necie tylu konferencji, w których nakazywano się bać, że woli dmuchać na zimne…

Biedny katolik nie wierzy, że to wszystko się dobrze skończy. Nie dowierza Apokalipsie, która kojarzy mu się raczej z filmowym zapachem napalmu o poranku niż pełnym tęsknoty wołaniem: „Marana Tha” i odgórnym zapewnieniem: „Przyjdę niebawem”.

Biedny katolik boi się wirusa torontoblessingowego. Nie wie wprawdzie za Chiny, o co chodzi, ale skoro inni się boją, nie chce być gorszy i z obawą czeka, aż ktoś na modlitwie zaszczeka.

Biedny katolik czyta wprawdzie, że tarczą wiary można zgasić „wszystkie rozżarzone pociski Złego”, ale woli nie sprawdzać, czy ta obietnica sprawdzi się w praniu.
Biedny katolik z przerażeniem przeczytał krążące po sieci proroctwa siostry Łucji z Fatimy o trzeciej wojnie światowej i nie chce wierzyć, że to zwykła fałszywka. Zamartwia się, bo karmelitanka zapowiedziała, że Górny Śląsk zostanie zniszczony (skąd prosta pasterka z doliny Cova da Iria znała tak dobrze geografię Polski?), a on mieszka akurat pod Knurowem więc albo przeprowadzi się na Podlasie, albo ma przechlapane.

Biedny katolik wierzy wprawdzie, że Jezus zmartwychwstał, ale kiedy to było…

 

Bóg kocha biednego katolika z wszystkimi jego lękami, zmartwieniami i kompleksami. Jego imię wyrył na swoich dłoniach.