Wszystko przez goździki

Szymon Babuchowski

|

GN 39/2019

publikacja 26.09.2019 00:00

Wypłynęli po przyprawy, a dowiedli kulistości Ziemi. Mija właśnie 500 lat od rozpoczęcia wyprawy Magellana – rejsu, który zrewolucjonizował istniejące wówczas wyobrażenia o świecie.

Wszystko przez goździki zasoby internetu; montaż studio gn

Choć dziś trudno w to uwierzyć, największe odkrycia wyprawy Ferdynanda Magellana dokonały się niejako „przy okazji”. Głównym celem portugalskiego żeglarza pływającego w służbie Hiszpanii były bowiem Wyspy Korzenne w Archipelagu Malajskim, dziś stanowiące część Indonezji. Miał stamtąd przywieźć goździki, cynamon, gałkę muszkatołową i wiele innych przypraw, które w tamtym czasie stanowiły niezwykle cenny towar. Poszukiwał więc przejścia z Atlantyku na Morze Południowe, jak wtedy nazywano Pacyfik. Sądził, że Rio de la Plata, olbrzymia delta położona między dzisiejszą Argentyną a Urugwajem, jest właśnie początkiem takiego przejścia do Azji, która według ówczesnych wyobrażeń miała leżeć dużo bliżej Ameryki Południowej niż to ma miejsce w rzeczywistości. Ziemia okazała się jednak znacznie większa.

Trudne początki

Gdy 20 września 1519 r. Ferdynand Magellan wypływał z załogą liczącą 270 członków z hiszpańskiego portu w Sanlúcar de Barrameda, miał za sobą spore doświadczenie w żeglowaniu w królewskiej służbie Portugalii. Tyle że po oskarżeniu o nielegalny handel z muzułmańskimi Mauretanami i opuszczeniu armii bez zezwolenia popadł w niełaskę króla Manuela I Szczęśliwego. Władca odwołał go ze służby. W tej sytuacji Magellan wyrzekł się obywatelstwa i postanowił zaoferować swoje usługi hiszpańskiemu królowi Karolowi I (później znanemu jako Karol V, władca Świętego Cesarstwa Rzymskiego). Zmienił też swoje nazwisko z Fernão de Magalhães na Fernando de Magallanes.

Początki podróży nie były łatwe. Jeszcze przed jej rozpoczęciem hiszpańskie władze, nieufne wobec nowego admirała, próbowały powstrzymać ekspedycję. Gdy mimo wszystko udało się wyruszyć, Magellana zaczęły ścigać jednostki floty Manuela I, który dowiedział się o wyprawie. Żeglarz jednak wymknął się Portugalczykom. Przez Wyspy Kanaryjskie i Wyspy Zielonego Przylądka popłynął w kierunku Brazylii, będącej wówczas terytorium portugalskim. Stamtąd, po uzupełnieniu zapasów, skierował kurs w stronę Rio de la Plata. Rozpoczęło się poszukiwanie przejścia.

Mijały tygodnie, a próby przedostania się na drugą stronę kontynentu wciąż kończyły się niepowodzeniem. Wreszcie nadeszła zima, którą żeglarz zdecydował się spędzić w Patagonii. Ponieważ jednak przestał konsultować swoje decyzje z kapitanami, trzech z nich wznieciło bunt. Włączyli się w niego także niektórzy oficerowie, m.in. Juan Sebastián Elcaño, który miał później odegrać w wyprawie ważną rolę. Kapitanowie domagali się wierności królewskim instrukcjom i zwiększenia racji żywnościowych. Duża część załogi pozostała jednak przy Magellanie, dlatego udało się ugasić bunt. Dwóch kapitanów przypłaciło to życiem, trzeci został wysadzony na brzeg, a wraz z nim – jeden z kapelanów wyprawy.

Zabili nasze światło

Przejście, liczące 550 km i przecinające południowy koniec Ameryki Południowej, znaleziono dopiero w październiku 1520 roku. Admirał nazwał je Cieśniną Wszystkich Świętych, dziś nosi ono nazwę Cieśniny Magellana. Cztery statki przedzierały się przez nią bardzo powoli, gdyż podróż utrudniały liczne mielizny i skały podwodne (kto wie, czy nie prostsze byłoby opłynięcie grupy postrzępionych wysp stanowiących niejako zwieńczenie amerykańskiego kontynentu). Jeden z kapitanów zdezerterował i zawrócił w kierunku Hiszpanii. 28 listopada trzy pozostałe statki wypłynęły wreszcie na Mar Pacifico (Morze Spokojne), jak nazwał te wody Magellan. Nadając tę, nieco zwodniczą, nazwę, kierował się faktem, że początkowo ta część podróży faktycznie przebiegała bez sztormów.

Wkrótce jednak pojawiły się kolejne problemy: szkorbut i trudny do wytrzymania głód. „Jedliśmy stare suchary, wyschnięte na proszek, pełne robaków i śmierdzące uryną żerujących na nich szczurów. Woda, którą musieliśmy pić, była zgniła i cuchnąca. Aby nie umrzeć z głodu, byliśmy zmuszeni jeść kawałki skóry bydlęcej z głównego masztu” – zapisał w swoim dzienniku Antonio Pigafetta, wenecki podróżnik i kronikarz uczestniczący w wyprawie.

Tymczasem Wyspy Korzenne ciągle nie chciały się ukazać na horyzoncie. Gdy w końcu pojawił się jakiś ląd, który okazał się jedną z wysp Mikronezji, dziś noszącą nazwę Guam, rozwścieczony Magellan podobno wyrzucił mapy za burtę, krzycząc: „Z przeproszeniem kartografów, Moluków [Wysp Korzennych – przyp. Sz.B.] nie ma w wyznaczonym przez nich miejscu!”. W dodatku miejscowa ludność próbowała złupić statki, dlatego żeglarze nadali Guamowi miano Wyspy Złodziejskiej.

Kolejnym przystankiem na trasie był archipelag Filipin, nieznany wcześniej uczestnikom wyprawy, który nazwali Wyspami Zachodnimi. To właśnie ten postój zakończył się dla Magellana tragicznie. Admirał, ignorując rozkaz Karola I, postanowił siłą nawracać tubylców na chrześcijaństwo. Kiedy Lapu-Lapu, król wyspy Mactan, odmówił przyjęcia chrztu, Magellan polecił spalić jego wioskę. Rozpętał w ten sposób krwawą bitwę, w której sam ostatecznie poniósł śmierć 27 kwietnia 1521 roku. „(…) rzucili się na niego z żelaznymi i bambusowymi włóczniami i nożami, aż zabili nasze światło, nasze pocieszenie i naszego prawdziwego przewodnika” – zanotował Pigafetta.

Zagubiony dzień

Po śmierci Magellana wybrano dwóch kapitanów generalnych: Duarte Barbosę i Jua­na Serrano, jednak zginęli oni wraz z 30 innymi członkami ekspedycji w wyniku spisku niewolnika Enrique – malajskiego tłumacza, który według testamentu admirała miał odzyskać wolność. Kolejny kapitan, Joao Lopez Carvalho, został z kolei usunięty przez załogę za niekompetencję i wprowadzanie kobiet na statki. Ostatecznie do Wysp Korzennych dotarła zdziesiątkowana wyprawa dowodzona przez Elcaño. Cel został osiągnięty 8 listopada 1521 roku.

W drogę powrotną przez Ocean Indyjski w stronę Afryki wyruszył już tylko jeden statek, mocno uszkodzona „Victoria”, załadowana 25 tonami goździków. Po drodze zmarło w wyniku głodu i chorób dalszych 20 członków załogi, a 13 Portugalczycy zatrzymali na Wyspach Zielonego Przylądka, uznając ich za szpiegów. Z 270 podróżników do Sanlúcar de Barrameda powróciła 6 września 1522 r. skrajnie wycieńczona osiemnastka. Za doprowadzenie wyprawy do końca Elcaño otrzymał od króla Karola V szlachectwo i pensję w wysokości 500 dukatów rocznie. Goździki sprzedano za równowartość 947 tys. dzisiejszych dolarów amerykańskich. Główny inwestor ekspedycji, Cristobal de Haro, pomimo utraty czterech statków stał się bogaczem. Niedługo po zakończeniu wyprawy Hiszpanie skolonizowali Guam, Filipiny oraz inne okoliczne wyspy, które weszły w skład Hiszpańskich Indii Wschodnich. Tym samym Hiszpania umocniła jeszcze pozycję wielkiego kolonialnego imperium.

Całkiem mimochodem ekspedycja przyczyniła się do jeszcze jednego odkrycia, budzącego wówczas zdziwienie wcale nie mniejsze niż potwierdzenie kulistości ziemi czy informacja o jej trudnym do wyobrażenia rozmiarze. Otóż po dotarciu na Wyspy Zielonego Przylądka żeglarze dowiedzieli się, że jest czwartek 10 lipca, a nie środa 9 lipca, jak wynikało ze skrzętnie prowadzonych zapisów pomiaru czasu. Analiza błędu – wynikającego z nieuwzględnienia faktu, że pod każdą szerokością geograficzną słońce wschodzi o nieco innej porze, a przy okrążeniu całej Ziemi uzbiera się z tego różnica jednego dnia – przyczyniła się w późniejszym czasie do wyznaczenia linii zmiany daty. Tak więc wszystko przez goździki: wielkie imperia, kłopoty z odmierzaniem czasu i to, że musimy sobie jakoś poradzić z myślą o życiu na kuli. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.