Dogmat o politykowaniu

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

GN 38/2019

publikacja 19.09.2019 00:00

Myśl wyrachowana: Chrześcijaństwo ma związek z polityką, bo polityka ma związek z człowiekiem.

Dogmat o politykowaniu

Nie spodziewałem się, że mój felieton sprzed tygodnia wzbudzi duże emocje. A wzbudził. Przypomnę, że zakwestionowałem obowiązujący w niektórych środowiskach dogmat o „nadmiernym rozpolitykowaniu Kościoła”. Zwróciłem też uwagę na fakt, że liczba wytykających to Kościołowi „krytyków katolickich” pokrywa się z liczbą tzw. katolików niepraktykujących, którzy są zdani na „wiedzę” o Kościele czerpaną z mediów.

No i odezwały się nożyce. Że biskupi, że księża, że to i tamto, normalnie jakbym „Wyborczą” czytał. Ale konkrety? No, nie bardzo. W kółko tylko dwa, trzy nazwiska, z o. Rydzykiem na czele. Nawet gdyby w paru przypadkach było coś na rzeczy, to jak się to ma do życia polskiego Kościoła w ogólności?

Generalnie wygląda na to, że teza o nadmiernym zaangażowaniu politycznym polskich duchownych jest dla jej głosicieli nienaruszalna. To taka swoista święta krowa, jak na Zachodzie LGBT. Nie wolno twierdzić przeciwnie. Kto spróbuje, nie usłyszy zbyt wiele rozsądnych argumentów, dowie się za to sporo o sobie.

Ja jednak uparcie podtrzymuję twierdzenie, że zarzut o kościelnym rozpolitykowaniu jest mocno przesadzony. Oczywiście zdarzają się nieprawidłowości, ale nie tak często, jak się to sugeruje. A sugeruje się, bo za politykę bierze się często zwykłą wierność Ewangelii. Kto ją na serio traktuje, nie może na przykład pochwalać promocji seksualnej rozwiązłości. Wystarczy, że ksiądz o tym powie – i już „politykuje”. Tyle że twierdzą tak z reguły ci, którym w tej kwestii sumienie nie daje spokoju.

Pozwolę sobie przypomnieć, że to Kościół sam siebie ograniczył w zaangażowaniu politycznym. To z woli samego Kościoła duchowni nie mogą należeć do partii politycznych. To sam Kościół dyscyplinuje tych, którzy przekraczają w tej dziedzinie miarę. Ksiądz jednak to taki sam obywatel jak każdy inny i państwo nie ma prawa zakazywać mu bezpośredniego udziału w życiu politycznym. Księża mogliby więc być czynnymi politykami, zasiadać w parlamencie i pełnić funkcje państwowe, jak to bywa w innych wyznaniach. Jeśli tak się nie dzieje, to dlatego, że Kościół tak zdecydował i tego pilnuje. I chwała Bogu, bo to dla głoszenia Ewangelii dużo lepsze. W społecznej świadomości jednak zatarło się, z czyjej inicjatywy tak się dzieje. W efekcie pojawiają się postawy roszczeniowe względem ludzi Kościoła, tak jakby oni, mówiąc „politycznie”, łamali prawo państwowe. Ba, dochodzi czasem nawet do tego, że świeckich dziennikarzy katolickich mediów próbuje się oskarżać o jakoby nieuprawnione komentowanie spraw politycznych. Tymczasem akurat świeccy katolicy są wręcz zobowiązani do zajmowania się polityką – tak, aby i ona bardziej przybliżała królestwo Boże, niż je oddalała. Bo ostatecznie zawsze o to chodzi.

* * * * *

Proces w stopę

Aborcyjny gigant Planned Parenthood wytoczył sprawę dwojgu dziennikarzom, którzy w 2015 roku ujawnili nagrania wideo, stanowiące dowód na prowadzony przez jego kliniki aborcyjne handel organami i tkankami zabijanych dzieci. David Daleiden i Sandra Merritt usłyszeli 15 zarzutów związanych z opublikowaniem nagranych rozmów „handlowych”. Prawnicy domagają się od dziennikarzy wysokiego zadośćuczynienia finansowego. Proces ma zacząć się 2 października, jednak działacze aborcyjni uświadomili sobie właśnie, że może się on skończyć katastrofą dla ich interesów. Społeczeństwo amerykańskie będzie miało okazję poznać szczegóły nie tylko handlu organami zabitych maleństw, ale w ogóle procederu aborcyjnego, a to nieuchronnie wywoła szok. Na razie aborcjoniści próbują wyciszyć sprawę wstępnych przesłuchań dziennikarzy. Już na tym etapie prokuratura generalna stanu Kalifornia złożyła wniosek do sądu o zakaz ujawniania tego, co mówią pod przysięgą reprezentanci przemysłu aborcyjnego. Wiadomo już, że jedna z takich osób zeznała, iż jej firma dostarczała naukowcom do badań żywe, bijące serca abortowanych dzieci i ich nienaruszone głowy – „połączone z ciałem dziecka” lub „oderwane”. Oznacza to, że musiały urodzić się żywe albo zastosowano na nich zakazaną tzw. aborcję przez częściowe urodzenie. Właśnie tak wygląda aborcja. A jeśli społeczeństwo się na nią godzi, to tylko dlatego, że tego nie wie. Gdyby się dowiedziało, byłby to koniec tej zbrodni.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.