Był 17 września... Poznaj historię pani Katarzyny

Aleksandra Pietryga

publikacja 17.09.2019 09:55

Ulice pełne ludzi, gwar, śmiech. I nagle taki dziwny warkot się zbliża. Zdziwieni zadzieramy do góry głowy i widzimy małe samoloty z czerwonymi gwiazdami. Kukuruźniki. A one bez ostrzeżenia zaczynają strzelać z karabinów do nas.

Był 17 września... Poznaj historię pani Katarzyny Katarzyna Mateja zmarła 18 czerwca 2016 roku w wieku 96 lat Archiwum prywatne

Katarzyna Mateja zmarła 18 czerwca 2016 roku w wieku 96 lat. Dwa lata wcześniej miałam przyjemność rozmowy z panią Kasią. 94-letnia druhna drużyny harcerskiej "Mury" działającej na terenie KL Ravensbruck, ciepła, mądra, otwarta - skradła moje serce.

Była świadkiem (i jednocześnie ofiarą) napaści na Polskę hitlerowskich Niemców i Sowietów. Przeczytajcie jej opowieś

Kulka w łeb

- O wojnie mówiło się już na długo przed jej wybuchem. Czasy były takie jak teraz, proszę to dobrze zapamiętać - głos 94-latki stwardniał.

Miała 19 lat, gdy przyszło wezwanie, żeby 3 września 1939 r. stawić się w 3. Pułku Ułanów Śląskich. Jako harcerka została przeszkolona na sanitariuszkę. Niestety, wezwanie przyszło zbyt późno.

1 września hitlerowcy wkroczyli do Polski. - To był zupełny chaos. Ludzie zaczęli uciekać przed Niemcami na Wschód. Zostawiłam list rodzinie, wsiadłam na rower i pojechałam na obronę stolicy. Ale na trasie Lublin-Warszawa szlaban. Mówią do mnie: "Dalej tylko mężczyźni. Wracaj do domu!".

Nie wróciła. Na rowerze, uchylając się przed bombami i śpiąc w rowach, dojechała aż do Kowla na Wołyniu. Tata kolejarz wyjechał tam wcześniej z misją. Jaką? Do dziś nie wie. O takich rzeczach się w domach nie rozmawiało. - Taty w Kowlu nie zastałam. Ale pierwszy raz od dwóch tygodni umyłam się i przespałam noc w łóżku. Rano poszłam zwiedzić miasto. Był 17 września. Ulice pełne ludzi, gwar, śmiech. I nagle taki dziwny warkot się zbliża. Zdziwieni zadzieramy do góry głowy i widzimy małe samoloty z czerwonymi gwiazdami. Kukuruźniki. A one bez ostrzeżenia zaczynają strzelać z karabinów do nas. Proszę pani, co tam się działo! Ocknęłam się skulona w takiej betonowej rurze. A nad głową słyszę strzały i krzyki ludzi, którzy uciekają. - Spodziewaliście się ataku Sowietów? - A skąd! Wszyscy uciekali przed Hitlerem na wschód. Nikt nie myślał, że tam będzie jeszcze gorzej, że tam czeka śmierć...

Ojca odnalazła w jednej z okolicznych miejscowości. Mieszkał w domku obok stacji. - Piętro zajmowała ukraińska rodzina - matka i 10 małych dzieci. Bieda, głód, klepisko zamiast podłogi. Mój tatuś organizował dla nich jedzenie, opowiadał dzieciom bajki. - A ich ojciec? - W lesie, z bandą przestępców... Napadali, grabili.

Kiedyś w nocy przyszła do nas ta Ukrainka i wyszeptała, że musimy uciekać, bo za kilka godzin przyjdą i nas zabiją. Wybiegliśmy na ulicę w samej bieliźnie. W biegu zakładałam sukienkę. Pieszo szliśmy do Lwowa. Tam już stacjonowały radzieckie wojska. Wepchnęli nas do sali kinowej. Dokoła tłumy. Wszyscy, jak śledzie stłoczeni na podłodze. Widziałam, jak co dzień przychodziły żołnierki w sowieckich mundurach. Podchodziły do mężczyzn i oglądały ich dłonie. Potem niektórych zabierały. I ci już nie wracali. Dziwiłam się temu do czasu, kiedy pewnego dnia mój tatuś przybiegł taki blady i mówi, że musimy uciekać. Bo okazało się, że klucz jest taki: kto miał szorstkie dłonie, tego Sowietki zostawiały w spokoju, że niby robotnik. A tych z gładkimi rękami podejrzewały, że to przebrani oficerowie albo szpiedzy. Zabierały do piwnicy i... kulka w głowę.

Przedpiekle Oświęcimia

Katarzyna z ojcem uciekli z Ukrainy i dotarli na Śląsk. Kiedy przejeżdżali przez Katowice, dziewczyna płakała, bo wszędzie wisiały czerwone chorągwie ze swastykami. - To był straszny widok. Jakby nigdy nie było Polski... Złożyłam przysięgę w Polskiej Organizacji Partyzanckiej. Chodziłyśmy na akcje. Rozdawałyśmy ulotki, sprzedawałyśmy gazetki, znaczki z polskimi orzełkami. Dochód szedł na wyżywienie polskich rodzin, którym nie przysługiwały niemieckie kartki żywnościowe. Gestapo aresztowało mnie w 1941 roku. Weszli w nocy do mieszkania, akurat byłam sama. Na półce ulotki, gazetki, wszystkie obciążające materiały... Zaczęłam się modlić. I, niech pani sobie wyobrazi, kiedy rozgrzebywali papiery, właśnie te ulotki spadły za półkę, a oni ich nie zauważyli! Gdyby je znaleźli, zamordowaliby całą naszą rodzinę.

Potem były Mysłowice i zastępcze więzienie policyjne. Więźniowie mówili o nim "przedpiekle Oświęcimia". W tym samym czasie więziony tam był sługa Boży ks. Jan Macha. Przesłuchiwani wisieli głową w dół, wbijano im rozpalone igły pod paznokcie, opalano stopy nad ogniem. - Musiałyśmy siedzieć nieruchomo na ławach, w całkowitej ciszy, ręce na kolanach. A za ścianą była cela przesłuchań. I myśmy tego słuchały. Do dzisiaj słyszę każdy jęk, każde uderzenie... Najgorsze było czekanie. Nigdy nie wiedziałam, kiedy przyjdą po mnie.

Jak szkielety

Po pół roku śledztwa została wywieziona do kobiecego obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. - Na dworcu stały SS-Aufseherin [nadzorczynie – przyp. aut.] w czarnych pelerynach, wysokich wypucowanych butach, z rewolwerami za pasem i, oczywiście, z psami. I te psy... Wściekłe, ujadające. Taka nienawiść w ich oczach. Nigdy wcześniej tak się nie bałam. Hitlerowcy celowo tworzyli odpowiednią scenerię, żeby od początku złamać człowieka, sparaliżować go strachem. Brama do obozu była wąska. Nigdy nie zapomnę pierwszego widoku więźniarek w pasiakach. Jak jakieś szkielety snuły się po obozie. I do końca życia będę mieć przed oczami postać kobiety w umywalni. Przez moment myślałam, że ona ma na sobie jakiś fartuch. To było dziwne, bo wszystkie musiałyśmy być nagie. Ale przyglądam się i widzę... Mój Boże, ona przerzuca sobie przez ramię własne piersi! A skóra z brzucha wisi jej do kolan! Musiała być kiedyś bardzo tęga, mieć duży biust, a w obozie tak schudła, że tylko skóra została. Do dzisiaj muszę odganiać ten obraz sprzed oczu... Dostałyśmy cienkie pasiaki, drewniane trepy, kawałek mydła i metalową miskę. Zanim doszłam do baraku, miałam już zakrwawione stopy. Za chwilę skradziono mi mydło, potem nie miałam już miski. Bez niej nie dostałam jedzenia, bez mydła nie mogłam iść się umyć. Płakałam, dopóki łzy mi całkiem nie wyschły. Potem wiedziałam już, że trzeba stwardnieć.

Droga do nieba

Dostałam się do przykrawalni. To było dobre komando. Podlegało obozowym szwalniom, które szyły mundury dla żołnierzy. Tam miałam spokój, ciepło. Pilnował nas Niemiec, Schwab się nazywał. Był dobry, nigdy na nas nawet nie krzyknął. Proszę pani, jak ja się tam przy pracy mogłam modlić, ja się do nieba unosiłam, ziemi pod nogami nie czułam! Kiedyś ciężko zachorowałam. Zemdlałam przy krajalnicy. Z gorączki byłam tak nieprzytomna, że nie pamiętałam, kto mnie zaniósł do obozowego szpitala. Normalnie takich chorych Niemcy mordowali. Nie wiem, jak udało mi się przeżyć. Wszyscy byli przekonani, że umrę. Kiedyś ocknęłam się i zobaczyłam, jak moje przyjaciółki stoją pod oknem i strasznie płaczą. Zdziwiłam się, czemu tak rozpaczają, bo ja cieszyłam się, że odchodzę. Widziałam jasną drogę, a na końcu niej stała Matka Boża i wyciągała do mnie ręce. Przez chwilę byłam taka szczęśliwa i wolna...

Zakonnica z Hostią

Było w Ravensbrück zjawisko fenomenalne, którego żaden inny obóz nie miał. Prawdziwa, świetnie zorganizowana drużyna harcerska. Miała swoją nazwę "Mury". Hasło oznaczało psychiczne odgrodzenie się od straszliwej, obozowej rzeczywistości. Założycielką była więźniarka Józefa Kantor. Obserwowała młodą Katarzynę i odkryła w niej harcerkę. - Myśmy tam miały najważniejsze zadanie: przeżyć to piekło i pomóc przetrwać innym. Wspierać słabsze dziewczyny, organizować leki, jedzenie, ratować od depresji. Nasza Ziuta była święta. W obozie prowadziła nabożeństwa, jak Msze, tylko bez Przeistoczenia. Toż to niebo było... A kiedyś to naprawdę byłam w Niebie. W nocy budzi mnie koleżanka i pokazuje, żeby iść za nią. Wchodzę do jednego z bloków, a tam wszyscy klęczą. Na stole napis: "Adoruj Chrystusa utajonego", na środku mydelniczka, a na niej... biała Hostia. U wejścia stoi kobieta w pasiaku i rozdaje drobinki opłatka. Później dowiedziałam się, że to była siostra zakonna. A Hostię przemyciła z niemieckiego kościoła. Dostałam Komunię świętą! Obóz przestał dla mnie istnieć!

Cuda też się tam zdarzały. Widziałam, jak mała dziewczynka krzyczała, nie dała się wyrwać od matki, którą prowadzili na rozstrzelanie. Uczepiła się jej i nawet Niemcy nie potrafili jej oderwać. Esesman zlitował się i wypuścił je obie.

Była wśród nas dziewczyna bardzo wierząca, która śmiała się, że nic jej nie mogą zrobić, bo odprawiła nowennę pierwszych piątków i nie umrze bez sakramentów, a w obozie ich przecież dostać nie może. I tej nocy, co my, też przyjęła Komunię, a dwa dni później ją rozstrzelali. Jak ona szła na tę egzekucję! Szczęśliwa, jakby na własny ślub szła.

Katarzyna Mateja przeżyła w obozie 3 lata. W 1945 roku wyszła z niego w "marszu śmierci". Długo nie potrafiła opowiadać o przeżyciach obozowych. Dopiero po latach, razem z przebaczeniem, przyszedł pokój serca.