To jeszcze ideologia czy już nowa religia?

Maciej Kalbarczyk

Na fali zmian kulturowych w zachodnich społeczeństwach rezerwaty dla świń, krów, koni i kur powstają na całym świecie. Dlaczego w Polsce są coraz częściej nazywane "sanktuariami"?

To jeszcze ideologia czy już nowa religia?

W mediach społecznościowych pobrzmiewają jeszcze echa minionych wakacji. Znajomi wrzucają zdjęcia z Krety, Stanów Zjednoczonych, Włoch i Portugalii. Nie brakuje także tradycjonalistów, którzy zamiast zagranicznych wycieczek wybrali polskie morze i góry. Na wszystkich fotografiach widać piękne krajobrazy i zadowolone twarze ludzi korzystających z chwili wolnego. Moją uwagę przykuwa jeden sielski widok i towarzyszący mu podpis: „sanktuarium dla zwierząt hodowlanych w uroczym szwajcarskim miasteczku”.

Prowadzona przez wegan farma przyciąga wolontariuszy z całego świata. Spędzają tam kilka tygodni, pomagając właścicielom czyścić stajnie, budować ogrodzenia i remontować dachy. Wszystko dla dobra zwierząt, uratowanych przed trafieniem na stół łakomych mięsożerców. Na fali zmian kulturowych w zachodnich społeczeństwach podobne rezerwaty dla świń, krów, koni i kur powstają na całym świecie. Dlaczego w Polsce są coraz częściej nazywane "sanktuariami"?

Użycie tego terminu w tym kontekście można tłumaczyć kalką z języka angielskiego: "sanctuary" oznacza nie tylko miejsce kultu religijnego, ale także rezerwat i azyl. Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego nie pozostawia jednak wątpliwości, że w naszym języku sanktuarium to "miejsce święte o szczególnym znaczeniu kultowym, zwykle budowla sakralna lub jej najważniejsza część". Chociaż w innych źródłach można znaleźć definicje mówiące o "miejscu, gdzie znajduje się coś cennego", w powszechnej świadomości to pojęcie jest ściśle związane z sacrum (łac. "sanctuarium" pochodzi od "sanctus", czyli "święty").

Pojawienie się w języku polskim określenia "sanktuarium dla zwierząt" można traktować jako wyraz podświadomej tęsknoty za sferą, która jest wypychana na margines życia społecznego. Związki tego rodzaju przybytków z sacrum można bowiem znaleźć nie tylko na płaszczyźnie językowej. Rola, którą odgrywają w życiu odwiedzających je wolontariuszy, jest zbliżona do roli świątyń w życiu pątników. Podobnie jak miejsca kultu religijnego, takie rezerwaty są zwykle położone na wzgórzach, z dala od miejskiego zgiełku. Nie brakuje tam czasu na spacery i kontemplację, ale w centrum rozważań znajdują się ocalone przed rzezią zwierzęta, a nie Pan Bóg i święci. Wolontariusze z troską pochylają się nad ich losem, a po powrocie do domu z entuzjazmem neofitów obwieszczają całemu światu, że przeszli przemianę: nigdy więcej nie zjedzą nie tylko mięsa, ale także produktów odzwierzęcych. Do tego samego namawiają swoich znajomych i przyjaciół.

Później przychodzi czas na przypominające pielgrzymki wyjazdy do ubojni trzody chlewnej. Organizowane są tam już nie zwykłe „protesty” przeciwko zabijaniu świń, ale „czuwania” trwające do późnych godzin nocnych. Nie mam nic przeciwko niejedzeniu mięsa, ale wobec powyższego zastanawiam się nad jednym: to jeszcze ideologia czy może już nowa religia?