Gdy dziecko idzie złą drogą…

Agata Puścikowska

|

Nowy Numer 37/2019

publikacja 12.09.2019 00:00

Wychowujemy, kształtujemy, przekazujemy wartości. Aż tu nagle dziecko wybiera… źle!

Gdy dziecko idzie złą drogą… canstockphoto

Nie mówimy o sytuacji, gdy dorastające dziecko się buntuje. Nie mówimy też o częstym zjawisku, że dorosłe dziecko wybiera własną drogę, która nie pokrywa się z aspiracjami i pragnieniami rodziców. Te dwie sytuacje, chociaż czasem u rodziców wywołują panikę, świadczą o dojrzewaniu, o tym, że wychowaliśmy wolnego, świadomego siebie i własnych możliwości, zdobywającego świat młodego człowieka. Mówimy natomiast o okoliczności, gdy staraliśmy się wychować człowieka odpowiedzialnego, wierzącego, żyjącego wartościami chrześcijańskimi, a tymczasem okazuje się, że… nie wyszło. I dorosły (przynajmniej formalnie) syn czy córka po prostu wybiera drogę, którą obiektywnie uznajemy za złą. Przykłady można mnożyć i zapewne każdy w bliższym lub dalszym otoczeniu się z nimi spotkał. U sąsiadki, u kuzyna, a może i we własnej, bliskiej rodzinie. Córka żyje z konkubentem. Syn pije i nie pracuje. Wnuczka zerwała kontakt z rodziną i zmienia partnerów jak rękawiczki. Wnuk przerwał studia i wszedł w niebezpieczne środowisko. Co wtedy? Jak reagować? I… czyja to wina?

Winni?

Weronika (imię zmienione) zaczęła dobre studia, wyjechała z małej miejscowości do dużego miasta. Tam poznała ustawionego życiowo, o ponad 20 lat starszego mężczyznę. Zamieszkała z nim. Studia rzuciła. Buntuje się, gdy matka mówi, że jest jego utrzymanką. Twierdzi, że robi to, „co uważa za słuszne”. Matka Weroniki przeszła depresję, obwinia siebie o decyzję córki, której przez tyle lat próbowała przychylić nieba. Czuje się winna. Analizuje życie rodzinne i zastanawia się, gdzie popełniła błąd…

– W takiej sytuacji szukanie winnych nie ma sensu. Lepiej skupić się na analizie tego, na ile jestem odpowiedzialny za decyzje mojego dziecka. W procesie wychowania uczy się ono wartości przez obserwowanie rodziców i tych osób, które mają na nie wpływ, są dla niego ważne. Jeśli wyznawane przez nas wartości są tylko piękną deklaracją, a nie żyjemy nimi, dziecko szybko to zauważy – twierdzi psycholog ks. Wojciech Szychowski. Na przykład jeśli mówimy, jak ważna jest modlitwa, a nie modlimy się z dzieckiem, to prawdopodobnie ta „wartość” nie zostanie przyswojona przez potomka. – Jeśli dziecko wybiera inną drogę niż tę, która była przez nas proponowana w procesie wychowania, to warto zadać sobie pytanie, czy na pewno to jest dla nas wartość, czy raczej nawyk, przyzwyczajenie – dodaje ks. Szychowski.

Katarzyna Sernawit, mama pięciorga dzieci i psycholog, dopowiada: – Decyzje dorosłych dzieci, również złe decyzje, to zwykle wypadkowa wielu rzeczy, sytuacji. Być może w tym konkretnym przypadku nie były zaspokajane potrzeby dziewczyny – bliskości czy zainteresowania. Być może coś nie zagrało w relacjach z rodzicami – mówi psycholog. – Jeśli buntuje się nastolatek, to jest to norma. Jeśli jednak osoba już dorosła świadomie wybiera coś przeciwnego wartościom, w których była wychowywana, może to być komunikat dla rodziców, że niezrealizowane potrzeby z dzieciństwa materializuje tak, jak potrafi, w innych miejscach, okolicznościach, z innymi ludźmi.

Rodzicielska odpowiedzialność

Odpowiedzialność za wybory dziecka, przynajmniej teoretycznie, ponosimy do uzyskania przez nie urzędowej pełnoletniości. Czyli formalnie, gdy dziecko kończy 18 lat, odpowiedzialność prawną za swoje zachowania i czyny ponosi już samo. Inaczej jest z odpowiedzialnością moralną. – Faktycznie ponosimy odpowiedzialność do momentu, w którym czujemy, że mamy jeszcze wpływ, że nasz przekaz wychowawczy dociera do potomka. W praktyce wygląda to bardzo różnie, w każdej rodzinie nieco inaczej – tłumaczy ks. Szychowski. – Czasem rodzice tak bardzo „zagarniają” swoje dziecko, że ono potem jako dorosła osoba nie potrafi podjąć samodzielnej i suwerennej decyzji. Bywa i tak, że dajemy dziecku pełną swobodę za szybko. Symbolicznym i jakoś przełomowym momentem są 18. urodziny. Jednak przecież także później odpowiedzialny rodzic towarzyszy dziecku. Towarzyszy, ale nie wymusza pewnych zachowań. Ważne jest, aby nawet dorosłe dziecko zawsze miało w rodzicach realne wsparcie. I żeby o tym wiedziało.

– Mój syn, którego staraliśmy się wychować na przyzwoitego człowieka, którego uczyliśmy wiary i któremu przekazywaliśmy wartości, jako osoba pełnoletnia wszedł w złe środowisko i po prostu trafił do więzienia. To był dla nas cios – opowiada pani Barbara z południa Polski. – Wraz z mężem przeszliśmy piekło i wzajemnie oskarżaliśmy się o to, co się stało z synem. Do tej pory, a minęły dwa lata, nie wiemy właściwie, dlaczego wybrał tak złą drogę. Myślimy, że gdybyśmy inaczej postępowali, może syn inaczej by się zachowywał. Ale przecież staraliśmy się być dobrymi rodzicami. I wiem już, że nasza odpowiedzialność się skończyła. To syn dokonuje własnych, dorosłych wyborów. My cierpimy, ale nie ponosimy odpowiedzialności za jego życie – mówi.

Czasem, by dziecko wróciło na dobrą drogę, konieczny jest właśnie upadek. – Bywa, że zanim pewne wartości zostaną zinternalizowane, czyli przyswojone, musi minąć trochę czasu. Niektórzy muszą wejść w pewne doświadczenia, nie zawsze dobre, żeby w końcu normę czy wartość wybrać świadomie. W związku z tym na pewnym etapie nasza rola wychowawcza się kończy, a zaczyna inna: bycie towarzyszem. Kiedy towarzyszymy, nie oczekujemy, że ktoś zrobi coś po naszemu, lecz raczej jesteśmy z tym kimś, obok niego. Ważne, żeby dziecku jasno powiedzieć, że to, co wybrało, nam się nie podoba. Z drugiej zaś strony trzeba towarzyszyć mu, często przede wszystkim modlitwą, bo czas na gadanie się skończył – tłumaczy ks. Szychowski.

I co dalej?

Jeśli dziecko niemądrze postępuje już po usamodzielnieniu się (nie mylić z pełnoletniością), to można tylko rozmawiać, modlić się o przemianę i czekać. – Żadne szantaże, manipulacje, groźby nie pomogą – twierdzi mama czworga dzieci, z których dwoje mocno narozrabiało w początkach swojej dorosłości. – Gdy synowie imprezowali, pili, popalali trawkę, źle się prowadzili, mówiliśmy im jasno, co o tym myślimy, wiedzieli, że tego nie akceptujemy. Na szczęście w końcu sami doszli do tego, że idą w złym kierunku i niszczą siebie.

Jeśli jednak dziecko nie jest usamodzielnione i pozostaje pod naszym dachem, jako członek rodziny musi żyć według zasad, które panują w domu rodzinnym. – Nie może być na przykład tak, że wbrew naszej woli u córki nocuje chłopak, a my nie robimy nic, bo uznajemy, że przecież jest już dorosła. Jeśli chce być niezależna, musi być w tej niezależności konsekwentna łącznie z samodzielnym prowadzeniem gospodarstwa domowego – radzi ks. Szychowski. – W tej sytuacji muszą być jasno określone zasady, a ich nieprzestrzeganie musi wiązać się z konkretnymi konsekwencjami.

Krytykować? – Na pewno nie samego młodego człowieka – mówi kategorycznie Katarzyna Sernawit. – Krytykowanie i oskarżanie dziecka może doprowadzić do zerwania relacji. Rodzice raczej powinni próbować zrozumieć, co dokładnie się z dzieckiem dzieje, i nie akceptując jego zachowania, starać się nadal akceptować córkę czy syna. Ważne jest odróżnienie akceptacji człowieka od nieakceptowania negatywnych zachowań. Gdy mówimy o dorosłym człowieku i jego wyborach, na wychowanie jest już za późno…

Małżeństwo Piotra i Katarzyny przechodzi obecnie poważny kryzys. Ich 19-letni syn wyprowadził się z domu i zerwał kontakt z rodzicami. A oni nie potrafią poradzić sobie z tą sytuacją, tym bardziej że nie znają nawet miejsca pobytu dziecka. I oskarżają się wzajemnie o jego wyprowadzkę. – Prawda jest taka, że nie na wszystko mamy wpływ jako rodzice dorosłych dzieci. Trzeba się więc koncentrować na tym, co jest wykonalne, możliwe do realizacji. Zaakceptowanie faktu, że nie mamy wpływu na wszystko, bywa odciążające. Rodzice muszą też pracować nad tym, by poradzić sobie z własnymi emocjami, przeboleć, że nasza wizja przyszłości dziecka rozsypała się w drobny mak – radzi psycholog.

Jednak jeśli widzimy, że z dzieckiem dzieje się coś złego, nie pozostawajmy bierni. – Branie odpowiedzialności za dorosłe dziecko to nie użalanie się czy biadolenie, nie bezsensowna krytyka, ale konkretne kroki ku temu, aby zmienić to, co zmienić można. Takim konkretnym krokiem może być szczera rozmowa, modlitwa, przeproszenie dziecka za niewłaściwy przykład czy brak czasu w jakimś momencie życia dziecka. Nikt nikogo nie uczy, jak być rodzicem, dlatego najważniejsze jest to, żebyśmy przyjęli też fakt, że mogliśmy popełnić błędy w wychowaniu, i pokornie uznać własną bezsilność wobec konkretnej sytuacji – dodaje ks. Szychowski.•

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.