Boże, on nie wierzy!

Joanna Juroszek

|

GN 36/2019

publikacja 05.09.2019 00:00

Bóg zobaczył jej łzy. Przemówiły do Niego tak mocno jak łzy świętej Moniki.

Nawrócenie Bartka wpłynęło na całą rodzinę. Dziś Pawlicowie swoje dzieci: Szymona, Natalię i Mateusza uczą swobodnej relacji z Bogiem. Nie wyobrażają sobie także życia bez wspólnoty. Nawrócenie Bartka wpłynęło na całą rodzinę. Dziś Pawlicowie swoje dzieci: Szymona, Natalię i Mateusza uczą swobodnej relacji z Bogiem. Nie wyobrażają sobie także życia bez wspólnoty.
Henryk Przondziono /Foto Gość

Jestem u Ani i Bartka Pawliców w Radzionkowie niedaleko Bytomia, Piekar Śląskich i Tarnowskich Gór. Siedzę wygodnie na kanapie i słucham. Posłuchajcie i wy.

Ania: Poznaliśmy się przez internet. W normalnym świecie nigdy byśmy się nie spotkali. Jesteśmy zupełnie różni. Miałam już swoje lata, ale gdy pierwszy raz zobaczyłam Bartka, stwierdziłam: „To na pewno nie jest kandydat na męża”. Był bardzo opalony, miał kolczyk na języku i łańcuchy na ręce i szyi. Ponad 10 lat byłam w oazie, nie wyobrażałam sobie bycia z kimś, kto jest niewierzący. Bartek nie był nawet typowym katolikiem! W ogóle nie chodził do kościoła. Wyjątkiem były pogrzeby jego kolegów…

Bartek: Kościół zostawiłem po bierzmowaniu. Jestem z blokowiska, chodzenie do kościoła było tam mało popularne.

Nie będzie go w niebie?!

A.: Rodzice Bartka żyli w związku cywilnym. Miesiąc przed naszym ślubem mama wzięła ślub kościelny, tata był w świątyni, ale nie złożył przysięgi sakramentalnej. Właśnie w takim domu wychowywał się Bartek. O Kościele nie miał nawet elementarnej wiedzy. Nie wiedział, gdzie urodził się Pan Jezus, jak nazywają się Trzej Królowie, kim dla Maryi był Józef… Kiedy mu o tym mówiłam, robił oczy, jakbym tłumaczyła fizykę jądrową. Dla mnie jego nawrócenie było najważniejszą rzeczą na świecie. Nie zdrowie moich dzieci. Na tym świecie żyjemy przecież tylko chwilę. Nawrócenie Bartka, to, że będzie ze mną w niebie, że powie: „Jezus jest moim Panem!”, było dla mnie najistotniejsze. Dużo o tym rozmawialiśmy. Te rozmowy kończyły się albo kłótnią, albo łzami. Budziłam się w nocy ze ściśniętym gardłem i mówiłam: „Boże, on nie wierzy!”. Nawet największemu grzesznikowi, jeśli powie: „Panie Boże, przebacz mi” i pójdzie do spowiedzi, zostaną odpuszczone grzechy. A Bartek mówił Bogu: „Nie!”.

B.: Pamiętam, że gdy pierwszy raz przyszedłem do domu Ani, jej mama zapytała ją, czy chodzę do kościoła. Formalnie miałem wszystkie „papiery”, ślub kościelny nie był więc dla mnie problemem. Przecież to tylko załatwienie kolejnego podpisu.

A.: Miałam rozterki. Zawsze chciałam wierzącego męża, kogoś, kto będzie ze mną jeździł na rekolekcje, ale przed ślubem mama powiedziała mi: „Ania, tata też na początku nie chodził do kościoła, ale kiedy ożenił się ze mną, to razem z całym inwentarzem radzionkowskim przyjął też wiarę”. Mama pomogła mi w podjęciu decyzji. Bardzo ważną rolę w nawróceniu Bartka odegrali też nasi przyjaciele. Kiedy do nas przychodzili, często rozmawialiśmy o Kościele i Bogu. Wtedy między mną i Bartkiem nie było spięć. Oni przejmowali moją rolę.

Dostępne jest 31% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.