Męczeństwo świętego Jana Chrzciciela

ks. Jerzy Szymik

|

GN 34/2019

Nazarejczyk porównał go do lampy, co płonie i świeci.

Męczeństwo świętego Jana Chrzciciela

Co ja niby miałem zrobić? Słuchałem go chętnie, choć z niepokojem, bo gość przypominał obłąkanych gnostyków kryjących się w judejskich górach, włóczących się po pustyniach z rozpalonymi oczami. Zadufany, siejący zamęt, uzurpujący sobie ścisły nadzór nad życiem innych, z wyraźnym szmyrglem na punkcie doktryny i prawa. Abstrakcjonista, którego nie obchodzi prawda o komplikacjach życia. Nie rozróżniał pomiędzy obiektywnie ciężkim grzechem a subiektywną winą. Herosia miała żyć z tym psychopatą, moim bratem, a Salo dorastać w piekle tamtego związku?

Oczywiście, że było mi smutno jak na kacu, kiedy kręciła misą jak biodrem. Głupi nie był. Nie zawsze ględził, to miało pewien poziom, wsiowy klecha to nie był. Że nie mam serca z kamienia dowodzi chyba moje uczucie do Herosi. Zabijam rzadko i niechętnie, kiedy już nie ma wyjścia.

Salo też była zagrożona. I jej by nie dał spokoju, mieszka z legionistą, jak to młodzi dzisiaj. Chowana przykładnie. Że chodzi na lekcje tańca – widać okiem, by tak rzec, gołym. Kupiona u Fenicjan rura nie była tania. Praca przy garach nie jest jej obca. Było widać po uchwycie misy: głowa się nie turlała, krew nie poszła na marmury ścian ni posadzki. Słucha się mamusi, umie dla niej poprzestać na małym i rezygnuje z połowy królestwa. Ładnie. Salo ma szyk, widziałem po kumplach, ślinili się. On zaś bał się kobiet, to jasne. A zarazem był zafiksowany na seksie jak każdy celibatariusz. Resentyment. Głodnemu chleb na myśli. Też jak każdego moralnego dyktatora ciągnęło go w stronę populistów. Żył z tych, co to muszą pytać innych, jak żyć. Jakby nie mieli własnego sumienia. Nie wiedział, co to wolność. Ale też ponad wszystko smakował mu aplauz obyczajowej konserwy.

Był childfree, czyli nie emitował niepotrzebnie, dobrze, ale nie była to świadoma troska o planetę, bo chodził w skórach, a wątpię, by były sztuczne. Dbał jedynie o swój narcyzm, o ciemnogrodzki PR, o image wielkiego proroka. Chrzcił na potęgę. Lekceważył pax romana, podburzał prostaków, prymitywnych głupków, nie umiejących zrezygnować z odrobiny suwerenności dla społecznego pokoju. Ale głupi nie był, choć podobno nie umiał rozwiązać rzemyka u sandałów Nazarejczyka. Wolałem go jednak od nacjonalistów pochowanych po synagogach, sympatyzujących z bandytami, radykalnymi wyrostkami nastawionymi na sztorc wobec rzymskich elit, które nas modernizują za darmo. Sczezł, bo miał zadrę poczucia moralnej wyższości. Pycha kroczy przed upadkiem.

Chrystianizuj się sam, a nas zostaw w spokoju, powiedziała mu pojednawczo Herosia w celi, ale już wtedy słabo kumał. Kazałem go związać, od miesięcy rozmawiał jedynie z katem i szczurami. To twoja prywatna sprawa. My chcemy żyć, jak chcemy, a nie według waszych wydumanych zasad. Nie miał z nią szans: ona była hasmonejską księżniczką, on wypadkiem przy pracy pary zdewociałych zgredów. Umiał jedynie piętnować i stygmatyzować, oceniać z wyższością cudzą miłość. Jak się było zajadłym abstynentem i żarło latami szarańczę, to się nasiąkło jej jadem. Nawiasem: populacja szarańczy spada drastycznie w dorzeczu Jordanu, do tego prowadzi religijny fanatyzm.

„Nie wolno ci jej trzymać”. Co to w ogóle za zdanie? „Trzymać”? Po co mu to było? Za kogo on się uważał? Zaglądać mi pod kołdrę? Pozbawionym miłosierdzia słowem sprawiać ból pogubionej kobiecie? Inaczej by się Herosia nie zawzięła. Kochliwa i miękka jest. Wolał wypomnieć bezdusznie niż czule rozeznać. Towarzyszył nam? Szczerze słuchał? Próbował zrozumieć? Jedynie słowa jak cepy. Jak mawiał klasyk: świnia lubi błoto.

A jeszcze jednym nawiasem: sam był pogubiony. Czy ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? – pytał Nazarejczyka. Ha! Obsesjonat seksualny, tropiciel wydumanej niegodziwości innych, budowniczy murów, teoretyk, antydialogista. Lekarzu, zamiast nieludzkich słów wobec słabości bliźnich, ulecz samego siebie! Boś zwątpił. Nazarejczyk się mylił: był trzciną kołyszącą się na wietrze. I było między narodzonymi z niewiast wielu większych – wyrozumialszych, miłosierniejszych, o znacznie szerszych horyzontach. Fanatycy tak kończą: przed czterdziestką, w smrodzie własnych ekskrementów, z błyskiem topora w oku, z głową pływającą we krwi. Lękałem się go, przyznam, ale wzniosłem się ponad swój strach, na wysokość moralnej odwagi moich kobiet.

Ponoć Nazarejczyk porównał go do lampy, co płonie i świeci. Więc przycięliśmy nieco knot. O głowę. Nie da się zmiękczyć twardogłowych inaczej. Ojciec przerabiał to boleśnie, zmuszony wyrzynać bachory pod Betlejem. Historyczna konieczność.

Bełkotał coś o siekierze przyłożonej do korzenia drzewa. Więc poszła w ruch. Drzewo bezowocne wycięte, plewa spalona. Żmija nie uciekła przed gniewem. Miał rację przynajmniej w tym: trzeba wiejadła, by oczyścić omłot. Jeśli takich nie dociśniemy, to oni nas załatwią. Albo my, albo oni.

Najlepszy dowód, że oni i tak niczego nie rozumieją i robią z takich męczenników. Co miałem zrobić? •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.