Ile uścisków dłoni dzieli mnie od Trumpa, a ile od św. Bernarda?

Piotr Sacha

Każdego czytającego ten tekst dzieli najwyżej sześć uścisków dłoni od dowolnie wybranej osoby w dowolnym miejscu na świecie.

Ile uścisków dłoni dzieli mnie od Trumpa, a ile od św. Bernarda?

Tak mniej więcej brzmi teoria skrojona – na miarę ludzkości Anno Domini 1967 – przez Stanleya Milgrama, psychologa społecznego z Harvardu. Nie-moż-liwe! – pukała się przed pięćdziesięciu laty w czoło „ludzkość” na taką wieść. Dzisiaj, w dobie szybkiego internetu i niemal nieograniczonych opcji szybkiego podróżowania, świat jeszcze bardziej się skurczył, a ludzkość znów puka się w czoło: Gdzie tam sześć, najwyżej trzy uściski dłoni!

O co chodzi z tymi uściskami? Donald Trump, Leonardo DiCaprio, Lionel Messi... Wszyscy oni to tylko (!) znajomi znajomych naszych znajomych. Jeśli znam kogoś, kto witał się z prezydentem USA, dzielą mnie od gospodarza Białego Domu dwa uściski dłoni. A jeśli nie, to być może mój znajomy zna kogoś takiego. Wówczas mój dystans zwiększa się do trzech uścisków. I tak dalej. Ale nie dalej niż do sześciu. Podobno ktoś przeanalizował sieć powiązań między użytkownikami Facebooka. Podobno wystarczą już mniej niż cztery „uściski”, by dotrzeć do KAŻDEGO.  

O sześciu stopniach oddalenia, jak również bywa nazywana teoria Milgrama, przypomniałem sobie w dniu, w którym Kościół wspomina św. Bernadra z Clairvaux. Zacząłem nawet liczyć własne stopnie oddalenia od zmarłego 20 sierpnia 1153 r. zakonnika. Bądź co bądź znam wiele osób, którym podał rękę św. Jan Paweł II, który, jak wiemy, spotkał się ze świętym papieżem Janem XXIII, który to z kolei poznał osobiście...  

Tak się składa, że św. Bernard również pisał o stopniach oddalenia. Nie o sześciu, a o dwunastu. Oddalenia nie od celebrytów, ale od Jezusa. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – mówi nam to coś? To ze św. Bernarda! A konkretnie z jego „Traktatu o stopniach pokory i pychy”.  

Idąc za radą opata z Clairvaux, odłożyłem wyszukiwanie sposobów dojścia do Leonardo DiCaprio (a dopiero co wróciłem z kina), a sięgnąłem po lekturę absolutnie genialną, choć niełatwą ze względu na archaiczny język przekładu. Już pierwsza strona wileńskiego wydania „Pism Świętego Bernarda” z 1850 r. rozpaliła moją ciekawość (chyba nie każda ciekawość prowadzi do piekła). Ze wstępu dowiedziałem się, co na temat Bernarda z Clairvaux myślał Tomasz z Akwinu: „Słodyczą ust swoich upoił świat cały”. A trudno podejrzewać Akwinatę o tanią pochwałę.

„Pokora – to już słowa św. Bernarda – jest cnotą, przez którą człowiek poznawszy siebie, jakim jest istotnie, w oczach własnych nikczemnieje.” Czysta słodycz! Wielokrotnie czytałem to jedno zdanie. Za każdym razem akcent padał na słowa „w oczach własnych”. Bo, co podkreśla w innym miejscu autor, „Bóg pierwej nas wielce ukochał”. I nie zmienia zdania.

A wracając do socjologii, raczej nie dowiem się, jak wielu ziemskich pośredników (uścisków dłoni, stopni oddalenia) dzieli mnie od św. Bernarda. Tylko po co mi ta wiedza, gdy dziś mnich z Clairvaux pośredniczy w mojej sprawie u Boga.