Dobro nie do zniszczenia

GN 33/2019

publikacja 15.08.2019 00:00

Ksiądz Mirosław Tosza opowiada o Włodku, wiecznym uczeniu się i małych świętych.

Dobro nie do zniszczenia Ks. Mirosław Tosza henryk przondziono /foto gość

Barbara Gruszka-Zych: Chyba jako pierwszy na świecie postawiłeś pomnik konkretnemu bezdomnemu – Włodkowi. Czym sobie na to zasłużył?

Ks. Mirosław Tosza: Sposobem, w jaki przepracował bezdomność. Mówimy we wspólnocie, że przedefiniował bycie na ulicy. Przez 7 lat wychodził na nią i z oddaniem zamiatał, a przede wszystkim rozmawiał z ludźmi, i tak stawał się naszym ambasadorem. Czasem przez godzinę zgarniał kupkę liści, a potem ktoś przejechał autem i ją rozwiał. Nie przejmował się tym, jakby wiedział, że nie chodzi o te liście, lecz o coś więcej.

Jak do Was trafił?

Paradoksalnie nieszczęścia spotykały go, dopóki mieszkał w swoim domu. Szczęście uśmiechnęło się do niego, kiedy mu się spalił. Sam kiedyś powiedział: „Dobrze, że spalił mi się dom, gdyby tak się nie stało, już bym nie żył”. Zaprószył ogień, trafił do szpitala, a stamtąd do nas. Miał wtedy 62 lata, był samotny. Pił. Gdzieś w tle szły za nim nieszczęśliwa miłość, śmierć rodziców, wypadek, w którym stracił nogę, kiedy pijany zasnął na torach.

Szybko przestał pić?

Według statystyk nie powinien sam sobie z tym poradzić, a jemu się udało.

Dostępne jest 12% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.