Roztropność i jej złudzenie

Marek Jurek

|

GN 31/2019

Rewolucja w Europie jest dramatem, ale brak dostatecznej opozycji wobec niej jest tragedią.

Roztropność i jej złudzenie

Komisja Europejska ma nową przewodniczącą, która została powołana na podstawie bardzo jasnego programu kontynuacji dotychczasowej polityki unijnej. Już w pierwszym zdaniu swej wielkiej mowy programowej Ursula von der Leyen cytowała Simone Veil, prekursorkę i symbol ustawodawstwa aborcyjnego w Europie, a potem wprost mówiła o niej jako o orędowniczce (!) równości kobiet. Oficjalnie poparła genderową konwencję stambulską, a potem „mechanizm nadzoru demokracji”. Zapowiedziała (faktycznie) ograniczenie praw państw w Radzie Europejskiej, bo to w praktyce oznacza mechanizm większościowy w polityce zagranicznej. A proponowane przez Ursulę von der Leyen przyznanie inicjatywy ustawodawczej Parlamentowi Europejskiemu to zwiększenie władzy nad Polską polityków wybieranych w liberalnych krajach Europy Zachodniej. Postulat międzynarodowych list wyborczych zaś to krok w kierunku utopii Ludu Europejskiego, legitymującego ponadpaństwową europejską suwerenność. Ludu, w którym my, Polacy, jesteśmy w mniejszości we wszystkich istotnych sprawach; łatwo policzyć. Zwiększanie władzy unijnej, odchodzenie od koncepcji unii państw na rzecz suwerennej federacji prowadzi jedynie do zwiększania konfliktów w Europie. Przełomowym momentem tej polityki był traktat lizboński, ale dziś nawet ten traktat jest dla jego wczorajszych promotorów za ciasny.

Wydawałoby się, że PiS jest przeciwny tej polityce, tymczasem wspólnie z PO głosował za przewodnictwem Ursuli von der Leyen. Rzecz przypomina wydarzenia z poprzedniej dekady – najpierw seria awantur, kłótnie z Niemcami o każdy program satyryczny czy karykaturę w niemieckich mediach, a na końcu podziękowania dla kanclerz Merkel za wspólne przyjęcie traktatu lizbońskiego. W wypowiedziach polityków PiS po wyborze Ursuli von der Leyen najbardziej przykre nie jest to, że chwalą się decydującą rolą w jej powołaniu. Gdyby uzyskali jakąkolwiek zapowiedź powstrzymania rewolucji genderowej w Europie, jakikolwiek znak szacunku dla państw, które jej się opierają – byłbym pierwszym, który by ich decyzji bronił. Gdyby choć powiedzieli, że po hymnie na cześć Simone Veil głosowanie na Ursulę von der Leyen było dla nich trudne. Ale przecież nie zamierzają w Strasburgu krzyczeć „Wara od rodziny!”. Ulotki i naklejki z takimi hasłami zostawili w swych krajowych biurach przed wyjazdem do Brukseli. Niestety, politykę sprowadzili (cytuję za wypowiedziami ważnych polityków PiS dla portalu wpolityce.pl) do „podziału stanowisk w Europie”, a dobro wspólne narodu do „twardej postawy [czytaj: retoryki – M.J.] wobec Rosji”. Cywilizacja chrześcijańska nie jest przedmiotem tej polityki, poza straszeniem, że jak nie będziemy ich partii posłusznie i bez narzekania popierać – będzie tylko gorzej.

Pan Dariusz Depczyński, odnosząc się do mojej krytyki poparcia PiS dla wyboru Ursuli von der Leyen, zarzucił mi, że „nie praktykuję cnoty roztropności”. Otóż moja krytyka tej decyzji ma charakter najzupełniej i przede wszystkim roztropnościowy. Do tej pory poparcie (choćby bierne, milczące) udzielane lizbońskim władzom Unii Europejskiej w niczym nie zmieniło ich kursu obróconego przeciw suwerenności narodów i cywilizacji życia. Wzmacnianie tego poparcia będzie skutkować jedynie wzmacnianiem tej polityki. Antysuwerennościowa i antyrodzinna rewolucja w Europie sama w sobie jest dramatem, brak jednak dostatecznej opozycji wobec niej jest najdosłowniej tragedią. Roztropność mówi, że tylko metodyczna opozycja może wyhamować jej nacisk, zmniejszyć jej (choćby społeczne) oddziaływanie.

Chciałbym natomiast dobrze zrozumieć koncepcję „roztropności”, która stoi za krytyką tego stanowiska. W rozumieniu klasycznym roztropność oznacza liczenie się z następstwami, etymologicznie roz-ważanie trop-ów, czyli przesłanek. Zawsze więc roztropność oznacza refleksję. Istnieje jednak „roztropność”, która oznacza raczej nastrój: liczenie się z obawami, więc – w tym wypadku z silnymi, którym możemy się narazić. W tym znaczeniu polityka PiS jest doskonałą „roztropnością”: to brutalność wobec słabych, w kraju destrukcja niezależnej prawicy, ignorowanie postulatów, za którymi stoi jedynie abstrakcyjna „słuszność”, a jednocześnie „lizboński” realizm, niezadzieranie z UE, „niepouczanie Unii” (co wprost kiedyś dysponował partii prezes Kaczyński); byle tylko pozwolili rządzić PiS-owi Polską tak, jak chce.

Drugie, prostsze, choć korespondujące z pierwszym, wyjaśnienie tego konceptu „roztropności” (w znaczeniu węższym, odnoszącym się do polskiej polityki) oznaczałoby po prostu zgodność sądu z polityką PiS-owskiej władzy, dysponującej immanentną cnotą roztropności. No i z tym rzeczywiście trudno dyskutować.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.