Bardzo gęsty las

Marcin Jakimowicz; GN 27/2019

publikacja 04.08.2019 06:00

„Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” – ta skarga Jezusa wraca w tym miejscu ze zdwojoną siłą. Góra Krzyży krzyczy. I przypomina o wierności, której nie były w stanie zmieść z powierzchni ziemi nawet buldożery.

Żelazny lis znad jeziora pilnuje miasta Szawle. Żelazny lis znad jeziora pilnuje miasta Szawle.
KRZYSZTOF BŁAŻYCA /FOTO GOŚĆ

Paradoks tego wzgórza polega na tym, że miejsce cierpienia stało się punktem, na które GPS-y reagują hasłem: „atrakcja turystyczna”. Ziemia upamiętniająca cierpienie najbliższych świetnie sprawdza się jako tło selfie, a tłumy turystów (w tym tysiące skośnookich domorosłych fotoreporterów z Azji) traktują przejście drogą krzyża jak zwiedzanie chrześcijańskiej wersji Disneylandu.

A może w XXI wieku nie da się od tego uciec? Szawle są osobliwością turystyczną, która powoduje, że na okolicznym parkingu jest zawsze tłok. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to miejsce pamięci, zakorzenienia, a nie duchowy fast food.

Święta Góra

Litwini nazywają ją Górą Zamkową albo po prostu Świętą Górą. Przyciągająca tłumy turystów Kryžių kalnas leży 12 km na północ od Szawel – otoczonego jeziorami czwartego pod względem wielkości miasta Litwy.

Góra to za dużo powiedziane. To słowo na wyrost, bo wzniesienie ma zaledwie 10 metrów wysokości (60 długości i 50 szerokości) i z daleka nie robi najmniejszego wrażenia. Ot, malutki pagórek nad rzeczką.

Zanim przebrniecie przez las krzyży, musicie przebrnąć przez las suwenirów i dewocjonaliów. Kilogramy bursztynu przypominają, że znajdujemy się w jednym z państw nadbałtyckich. Rządzą magnesy na lodówkę, biżuteria i krzyże. Do wyboru, do koloru.

Przed nami wycieczka z Korei. Turyści pędzą tak szybko, że zastanawiam się, czy zorientowali się, że nie są już w Estonii, w której byli wczoraj, zaliczając tranzytem Łotwę. Sprawdzą po powrocie do domów przy segregowaniu zdjęć.

Dobra wiadomość? W nocy popadało i temperatura spadła o 15 stopni! Dzięki Bogu, wreszcie można odetchnąć pełną piersią. Ziemia wydaje głośne westchnienie ulgi. Na początku wiatr pokazał nam, do czego jest zdolny, sprowadzając w okamgnieniu burzę na ten płaski, pokryty bezkresnymi łąkami teren. Mokre krzyże zaczęły parować. Teraz cień znajdujemy tylko pod jedynym w swoim rodzaju „drzewem krzyżowym” – obwieszonym z góry na dół krucyfiksami.

Wczoraj w przepięknym Szydłowie świętowaliśmy szczęśliwą trzynastkę – Dzień Maryi. Dziś na całej Litwie (również na hipermarketach!) widzimy przyczepione do flag czarne wstążki. 14 czerwca obchodzony jest tu Dzień Żałoby i Nadziei, upamiętniający pierwsze masowe wywózki mieszkańców na Sybir, po włączeniu Litwy do ZSRR. Rozpoczęły się w 1941 r. Jak szacują historycy, do 1953 r. na Sybir wywieziono stąd około 130 tys. osób.

W chwili, gdy piszę ten tekst, rozpoczyna się celebrowanie 450. rocznicy zawarcia unii lubelskiej, która połączyła dwa żywioły: polski i litewski. Zanim to nastąpiło, krzyż zapuścił w tej ziemi głębokie korzenie. „Rycerze spod znaku krzyża (…) nie zdołali pokonać Litwinów” – pisał urodzony nieopodal Czesław Miłosz. „Ci, naciskani przez rzymskich chrześcijan, zakon krzyżacki i Polaków, dbali tylko o utrzymanie status quo, natomiast całą swą ekspansję skierowali na wschód i na południe, ku domenom chrześcijan, którzy wzięli religię z Bizancjum – książąt Nowogrodu, Tweru, Moskwy i Kijowa. Bogowie czczeni pod świętymi dębami okazali się silniejsi niż Bóg bizantyjski i w ten sposób powstał jeden z najdziwniejszych organizmów państwowych w Europie: Wielkie Księstwo Litewskie. W dobie największego rozkwitu sięgało ono w okolice Moskwy, jednym końcem dotykało Bałtyku, drugim Morza Czarnego i zhołdowało Besarabię (…). Największym niebezpieczeństwem był zakon krzyżacki. Jedynym sojusznikiem przeciwko niemu mogła być Polska, też wskutek wzrostu potęgi swoich protegowanych zagrożona. Zawiła strategia polskich dyplomatów szukających dróg na wschód i litewskich dyplomatów ulegających konieczności doprowadziła do małżeństwa wielkiego księcia Litwy z Jadwigą i przygotowała stopniowo unię dwóch państw (…). Bo czego nie mógł dokonać miecz zakonu, dokonało małżeństwo: w roku 1387 odbył się masowy chrzest Litwinów (…). Ostatni w Europie poganie przestali być skandalem dla wiernych”.

Chrzest Żmudzi odbył się jeszcze później, bo dopiero trzy lata po bitwie pod Grunwaldem.

Skracanie dystansu

Wędruję między krzyżami z kowieńskim biskupem Algirdasem Jurevičiusem. – Wiele rodzin straciło najbliższych, ludzi wywożono na daleki Sybir, a ponieważ rodzina nie miała pojęcia o ich losach, a władze carskie nie pozwalały stawiać im nagrobków, wierni zaczęli przynosić na Kryžių kalnas krzyże – opowiada hierarcha. Las rósł. W konarach krucyfiksów zakuto pamięć i wiarę.

Co jest cechą charakterystyczną tego Kościoła? Skracanie dystansu. Doświadczam tego od lat. Gdy napisałem do proboszcza sanktuarium w Szydłowie, że mamy zamiar przyjechać na Litwę, odpisał mi… sam biskup Kowna. Spytał, czy mamy nocleg… Wczoraj w czasie przerwy obiadowej na sesji naukowej w Šiluva biskupi w sali, w której trudno było wytrzymać ze względu na upał, zajadali posiłek, stojąc razem z rozgadaną ekipą.

Jan Paweł II, przemawiający do tłumów zgromadzonych między bazyliką Narodzenia Najświętszej Maryi Panny a kaplicą objawień w Szydłowie, nazwał Litwę „krajem krzyży”. Dopiero w Šiauliai można dotknąć tej tajemnicy. Sam papież celebrował tu Mszę Świętą 7 września 1993 r.

Blisko, coraz bliżej

Góra Krzyży, która z daleka nie wygląda imponująco, bardzo zyskuje przy zbliżeniu. Jak to bywa z krzyżem... Wielokrotnie wracałem na Grabarkę. Ciągnęło mnie i na odpust Spasa, gdy tłumy szły na kolanach wokół cerkwi, i gdy na górze nie było żywego ducha. Jak diametralnie różnią się opisy Góry Krzyży zanotowane przez wierzących i tych, którzy kościoły omijają szerokim łukiem. Na stronach turystycznych czytałem często o przerażającym miejscu rodem z horrorów. Ci, którzy nie mają świadomości zwycięstwa, jakie odniósł Chrystus na krzyżu, będą pakowali Szawle w narrację rodem z „Nocy żywych trupów”. Nic z tego! To miejsce, w którym w drzewie zaklęte jest piękno!

W 1430 r. postawiono tu niewielką tabliczkę upamiętniającą przyjęcie przez Żmudzinów chrztu. Górował nad nią ogromny krzyż. Gdy w 1831 r. upadło powstanie listopadowe, na niewielkim wzgórzu zaczęto masowo stawiać krzyże. Dziś nie sposób oszacować ich liczby. Pół miliona? Milion? Kto to zliczy…

Czy ktoś, kto pierwszy wbijał krzyż w tę ziemię, przypuszczał, że niebawem urośnie tu ogromny krzyżowy las? Moją uwagę przykuwa potężny krzyż Ormian – chaczkar. Krzyż, który zakwita. Oplatają go gałązki. Ożywcza krew Chrystusa wsiąka w suche, martwe drewno i powoduje, że zakwita. Krucyfiks postawili w 1700 roku, w rocznicę chrystianizacji Armenii, Ormianie z Litwy, Łotwy i Estonii.

Wchodzę w wąską ścieżkę w gęstym lesie. Przeciskam się przez gąszcz krucyfiksów. Imponujące misternie rzeźbione krzyże stoją obok chińskiej tandety. Jak to w życiu. Perełki, które wyszły spod młota litewskich kowali, obok prostych skrzyżowanych patyków. Z daleka błyszczy złoto: błogosławieństwo narodu Izraela. Wyblakłe rodzinne zdjęcia, różańce, monidła, obrazki, które przez lata wisiały nad łóżkami w sypialniach (w tym malowidło nieśmiertelne – Jezus nauczający z łodzi na jeziorze). Jest krzyż uczyniony ze śmigła samolotu, dyskietek i podzespołów komputerowych. Jest też spora tabliczka z napisem: Operazione Frontiera Baltica Italian Air Force sprzed czterech lat i ślady Litwinów, którzy trafili za ocean – do Los Angeles, Detroit, Bostonu, Chicago i Filadelfii. Ponieważ krzyż może postawić absolutnie każdy, bez żadnego zezwolenia, na miejscu można dostać oczopląsu.

Samorządowcy doskonale znają pojęcie miast partnerskich. Partnerską górą dla Kryžių kalnas jest Święta Woda pod Wasilkowem koło Białegostoku. Turystów i pielgrzymów witają tam krzyże postawione przez pielgrzymów z sanktuarium Matki Bożej Bolesnej.

Zniszczyć!

Władze carskie, a potem sowieckie nie tolerowały stawiania coraz to nowych krzyży, a mimo to las krucyfiksów wciąż się rozrastał. Po upadku powstania listopadowego zakazano stawiania krzyży na grobach powstańców. Gdy zaczęła się zsyłka na Syberię, a najbliżsi nie mieli wiadomości o losach zaginionych, zamiast nagrobków stawiali krzyże. Jako pierwszy nakaz zniszczenia góry krucyfiksów wydał gubernator Murawiew, nie bez powodu zwany „Wieszatielem”.

Nikt nie był w stanie zniszczyć tego miejsca. Sowieci w latach 1944–1990 wielokrotnie próbowali zdewastować las krzyży i wymazać go ze zbiorowej pamięci. Używali nie tylko siekier czy pił, ale w 1961 r. nawet buldożerów. Na pole wjechały maszyny, ale wiara i opór Litwinów sprawiły, że góra przetrwała. Nie zapominajmy, że jesteśmy na terenach byłej republiki sowieckiej.

W roku wybuchu II wojny stało tu już 400 dużych i około 800 mniejszych krzyży. 4 kwietnia 1961 r. „niezidentyfikowani sprawcy” powyrywali z ziemi 5000 krucyfiksów. Tego dnia milicja szczelnym kordonem obstawiła wzgórze.

W 1973 r. znów w ruch poszły buldożery i spychacze. Na rok przed wyborem Jana Pawła II na Stolicę Apostolską na niewielkiej rzeczce chciano postawić tamę, by spiętrzona woda zalała niewysokie przecież wzgórze. Litwini zareagowali tak solidarnym protestem, że komuniści zrezygnowali z tego pomysłu. Jednym z najważniejszych wydarzeń był Marsz Niepodległości i Nadziei w czerwcu 1990 r., w rocznicę wywiezienia na Syberię tysięcy litewskich rodzin. Kilkadziesiąt tysięcy pątników wbiło wówczas w tę twardą ziemię przyniesione ze sobą krzyże.

Sam na sam

Jasny parny wieczór. Wciąż sporo turystów. Mieszają się języki. Trudno znaleźć chwilę wytchnienia. Góra Krzyży administrowana przez państwo litewskie ma przede wszystkim charakter turystyczny.

Ciszę znajduję w pobliskim klasztorze franciszkanów. Piękna nowoczesna bryła z oszklonym prezbiterium, przez które widać skąpane w zieleni krucyfiksy. Jeden sędziwy zakonnik, nie zważając na rzekę turystów przepływającą za jego plecami i wielobarwny, pstrykający zdjęcia tłum, adoruje Najświętszy Sakrament. Zastygł w ciszy. Sam na sam z Tym, który przed wiekami powiedział z krzyża do założyciela jego zgromadzenia: „Franciszku, idź, odbuduj mój Kościół”.

Żar znów zaczyna lać się z nieba, a ja, będąc w gęstym lesie krzyży, nie mogę znaleźć cienia. Krzyż – miejsce zmagania – nie jest po to, by sobie odpocząć. To ważna lekcja.

Wracając, ostatni raz spoglądam na niewielkie wzgórze pokryte krzyżami. Z daleka naprawdę wygląda niewinnie, mało atrakcyjnie. Droga krzyża fascynuje dopiero w momencie, gdy człowiek decyduje się na nią wkroczyć.