Westerplatte – powrót do źródeł podległości

Nowy Numer 28/2019

publikacja 11.07.2019 00:00

Niemcy (nie żadni tam „naziści”) napadły zdradziecko na Polskę, popełniając przy tym mnóstwo zbrodni. Polacy walczyli w słusznej sprawie: w obronie Ojczyzny.

Westerplatte – powrót do źródeł podległości

Westerplatte i Wrzesień ’39 są symbolem męstwa i poświęcenia żołnierzy. Ale również symbolem nieudolności ówczesnych polityków i wojskowych, którzy nie zdołali zbudować wtedy ani skutecznych sojuszów politycznych, ani skutecznej armii – te słowa padły w Sejmie RP z ust jednej z posłanek na progu 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Ważne słowa: Westerplatte jako symbol hańby, polskiej głupoty, „nienormalności”.

Jedyny „skuteczny sojusz”, który mógł Polskę uwolnić od groźby najazdu Niemiec, to sojusz z Adolfem Hitlerem. Szkoda, że posłanka na Sejm nie domyśliła się tej konsekwencji, iż przyłącza się oto do interpretacji „straconych szans”, jaką głosi Piotr Zychowicz. Na to skojarzenie owa nowoczesna posłanka mogłaby się może wzdrygnąć. Bliższa jest jej chyba inna tradycja – ta, która przyjechała tu na czołgach drugiego „potencjalnego sojusznika”, to jest Józefa Stalina. By uzasadnić rację moralną zdobycia władzy nad Polską za pomocą owych czołgów, propagandyści jadący w taborach Armii Czerwonej ukuli tezę, jaką dziś głosi z trybuny sejmowej przedstawicielka elity politycznej wolnej Polski: II RP była żałosnym tworem, niezasługującym na istnienie, i upadła z własnej winy. Zresztą tak samo jak I RP – Polska widocznie nie ma siły istnieć sama, szczęście mogą przynieść jej mieszkańcom jedynie wyzwoliciele z zewnątrz. „Pokraczny bękart traktatu wersalskiego”, jak to ujął Wiaczesław Mołotow wkrótce po podpisaniu nowego rozbioru Polski z Hitlerem, musiał zginąć, bo miał takie zgniłe elity. „Skisszyje sliwki polskoj szliachty”, jak to plastycznie określił 60 lat po Mołotowie współczesny propagandysta Putina. Nieudolni politycy i wojskowi nie zbudowali sojuszu z Hitlerem (lub Stalinem) tylko z Anglią i Francją. Nie zbudowali armii, która mogłaby sprostać dwóm najsilniejszym armiom na świecie naraz. Ależ byli głupi… Tak jak cała ta polska niepodległość zasługują tylko na pogardę, najwyżej – ironię.

Przypomniała mi się pierwsza okrągła rocznica wybuchu wojny, którą pamiętam ze szkolnej akademii. Był rok 1969, na ścianie portrety ówczesnych wodzów: Gomułki i Cyrankiewicza. Słyszymy wtedy słowa o „sanacyjnej elicie”, która nie umiała Polski do wojny przygotować. Te same słowa, które dziś brzmią w Sejmie. Wtedy jednak, w 1969 roku, wszyscy nauczyciele i nasi rodzice pamiętali wojnę z własnych doświadczeń. Nie dali sobie wmówić za wiele. Owszem, nic się nie wspomina o pakcie Ribbentropp–Mołotow ani o najeździe sowieckim 17 września. A jednak zasadniczy przekaz jest prawdziwy: Niemcy napadły zdradziecko na Polskę, popełniając przy tym mnóstwo zbrodni. Polacy bronili się dzielnie, walczyli w bezdyskusyjnie słusznej sprawie: w obronie ojczyzny.

Przywołał ten prosty przekaz Jan Paweł II, kiedy spotkał się, 18 lat później, z młodzieżą polską, właśnie na Westerplatte. Mówił wtedy o pokusie „opuszczania Ojczyzny; pokusie beznadziejności” i wzywał, by symbol obrony Westerplatte „wciąż przemawiał, ażeby stanowił wyzwanie dla coraz nowych ludzi i pokoleń Polaków”: żeby nie dezerterować, tylko „obronić porządek prawd i wartości”, jak bronili go Polacy we wrześniu 1939 roku. W tym samym momencie niemal pewien młody Polak z Gdańska, znużony kolejną narodową klęską – tym razem klęską zabitej przez stan wojenny Solidarności – pisał tekst, w którym polskość nazwał nienormalnością.

Wyzwolenie z tej nienormalności miał przynieść „koniec Historii”, ogłoszony w roku 1989. Wtedy, w 50. rocznicę, mało kto wspominał Westerplatte. Cieszyliśmy się z tego, że system komunistyczny się kruszy. Ale jednocześnie słyszeliśmy, że to nie ma związku z polską walką o wolność, o niepodległość, o godność, a jest tylko darem naszych „panów”, władców PRL, którzy zdecydowali się łaskawie podzielić odpowiedzialnością za upadające państwo, za zgodą swoich z kolei panów – z Moskwy. Cały bohaterski bagaż polskich dziejów już nie jest potrzebny. Jest już co najwyżej śmieszny, a może nawet groźny. Polska historia to „polskie piekło”.

Przy okazji 60. rocznicy Westerplatte zaczęła się gigantyczna kampania zastępowania tego symbolu polskiego udziału w II wojnie innym: Jedwabne zamiast Westerplatte. Polacy jako sprawcy, nie jako ofiary, a tym mniej – jako bohaterowie. To był powrót historii, ale inaczej pisanej. 10 lat później do tej lekcji, jaką wygłaszał Mołotow, wrócił, pracując nad naszymi tępymi mózgami, Radosław Sikorski. Opublikował wtedy w „Gazecie Wyborczej” programowy artykuł na przywitanie najważniejszego gościa obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny: Władimira Putina. Polski minister nazwał wtedy II Rzeczpospolitą skazanym nieuchronnie na upadek pokracznym „kłębkiem sprzeczności”.

Dziś tę lekcję o klęsce polskiej niepodległości, o tym, że jest ona zbędna i że symbolem tej zbędności jest właśnie Westerplatte, kontynuuje nowoczesna posłanka. Oraz legion powtarzających tę lekcję od 30 lat mediów i europejskich autorytetów. Od 30, a może od 300? •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.