publikacja 04.07.2019 00:00
O córce, ojcowskiej oschłości i hojnych darach opowiada Włodzimierz Galicki.
henryk przondziono /foto gość
Barbara Gruszka-Zych: Twoja córka poszła do klasztoru. To radość czy smutek?
Włodzimierz Galicki: Spełniło się jedno z moich marzeń, więc to wielka radość. Cieszę się, bo ona się cieszy. Od wielu lat razem z żoną widzieliśmy, że Ula zmaga się ze swoim powołaniem. Bardzo chciałem, żeby je przyjęła, ale nie dzieliłem się z nią tym pragnieniem, nie chciałem wywierać presji. Trochę inaczej reagowała na to moja żona Helena. Jak każda matka wyobrażała sobie, że będzie babcią gromadki wnuków.
Czy wstępująca do zakonu umiera dla tego świata?
Można tak powiedzieć, jeśli wybiera zakon kontemplacyjny. Ale urszulanki Unii Rzymskiej, tzw. czarne, do których wstąpiła moja córka, nie są odcięte od świata, wręcz przeciwnie, one w nim działają. Pracują z dziećmi, z młodzieżą, w przedszkolach, szkołach, prowadzą zajęcia na uczelniach, katechizują, są we wszystkich zakątkach świata.
Wspierałeś córkę przy podejmowaniu decyzji?
Nie rozmawialiśmy o tym.
Ale modliłeś się w tej intencji?
Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.