44 Nepalki uciekły z chińskiej fabryki

PAP

publikacja 28.06.2019 15:07

Ponad 40 nepalskich kobiet postanowiło uciec z chińskiej fabryki, gdzie pracowały ponad siły, za mniejsze niż obiecano wynagrodzenie i niemal bez jedzenia. Schroniły się w nepalskiej ambasadzie. Właściciel fabryki winą za całą sytuację obarcza nepalskiego pośrednika.

44 Nepalki uciekły z chińskiej fabryki Ulice Katmandu, stolicy Nepalu watchsmart / CC 2.0

Nepalki, którym po ucieczce skończyły się wizy turystyczne, pracowały w fabryce odzieżowej w chińskim Dandong, w północno-wschodniej prowincji Liaoning. Obiecano im równowartość 35 tys. rupii nepalskich (ok. 1170 zł) za miesiąc pracy. Miały pracować sześć dni w tygodniu i mieć wolne niedziele.

Przyjechały do fabryki w maju. Na miejscu okazało się, że właściciel fabryki wypłaca tylko 5 tys. rupii (ok. 167 zł), a kobietom przysługuje jedynie dwa dni wolnego w miesiącu. Po protestach, właściciel zgodził się dołożyć do pensji kolejne 10 tys. rupii, co i tak stanowiło mniej niż połowę obiecanej kwoty.

"Dodatkowo nie dostaliśmy pracy przy pakowaniu ubrań, jak nam obiecano, lecz zmuszono do pracy przy maszynach do szycia, do czego nie byłyśmy przyuczone" - powiedziała nepalskiemu dziennikowi "Republica" Sangita Bakharel.

Co gorsza kobiety nie mogły wychodzić poza teren fabryki, gdzie były również zakwaterowane.

Dzień zaczynał się o 6.30 rano w kantynie, gdzie dostawały tylko owsiankę bez żadnych dodatków. Praca rozpoczynała się o 7 rano i trwała do 18.30 wieczorem, z półgodzinną przerwą koło południa. Według umowy kobiety miały pracować 8 godz. na dobę. Dzień kończył się kolacją w postaci miski ryżu z sosem.

Kobiety narzekały na małe porcje. "Leżałyśmy głodne w łóżkach" - mówiła Sabita Bhattarai. Nie mogły kupić nigdzie indziej dodatkowego jedzenia.

Nepalska firma rekrutacyjna z Katmandu wzięła od każdej z kobiet od 60 tys. do 120 tys. rupii (ok. 2-4 tys. zł) za załatwienie pracy i wysłanie do Chin.

"To częsta praktyka. Przyjęło się, że pośrednik bierze pieniądze od pracowników, mimo że zazwyczaj pracodawca ponosi wszelkie koszty sprowadzenia pracowników" - tłumaczy PAP Anup Timilsina, który jeszcze do niedawna pracował w jednej z agencji pośredniczących w znajdowaniu pracy.

"Stawki za wysłanie do jednego z krajów Zatoki Perskiej to kilka tysięcy dolarów. Do Europy, w tym do Polski nawet 8 tys. dol." - mówi Timilsina, który zdaje sobie sprawę, że koszty pozwoleń ponosi pracodawca, a bilet lotniczy do Polski z Katmandu kosztuje ok. 600-800 dol.

"To świetny biznes, który opiera się na niewiedzy i desperacji ludzi" - przyznaje. Jego zdaniem praca w Chinach jest znacznie gorzej płatna. "Trochę dziwię się tym kobietom, bo obiecana płaca 35 tys. rupii na miesiąc to naprawdę nie dużo nawet jak na standardy Nepalu" - ocenia.

"Wiele z kobiet, które wyjeżdżają do Indii, Chin i Zatoki Perskiej, staje się niewolnikami. Młode kobiety lądują w domach publicznych" - mówi PAP Shailaja KC, od wielu lat walcząca z handlem ludźmi w Indiach i Nepalu. "Każdy taki wyjazd jest ogromnym ryzykiem. Ludzie o tym wiedzą, ale i tak wyjeżdżają" - podkreśla.

Nepalski pośrednik, który wysłał kobiety do fabryki w Dandong, twierdzi, że nie wiedział o warunkach ich pracy. Właściciel fabryki mówi jednak, że to właśnie na sugestię nepalskiego partnera wypłacał obniżone pensje.

Kobiety przebywają obecnie na terenie nepalskiej ambasady. Skończyły im się turystyczne wizy i czeka ich deportacja do Nepalu.