Upadek lidera

Aleksandra Pietryga

Nie mogę budować swojej wiary na autorytecie człowieka. Kanonizować ludzi, dopóki są w drodze.

Upadek lidera

Eliasz jest moim ulubionym prorokiem. Jego imię oznacza: "Jahwe jest moim Bogiem". I taki też był program jego życia; dewiza, którą kierował się we wszystkim, co robił. Widział takie rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom. Bóg dał mu doświadczyć Swojej mocy na sposób więcej niż spektakularny. Potwierdzał jego wybranie niezwykłymi znakami. Na jego słowo chorzy wstawali z łóżek, a zmarli wracali do życia.

I nagle ten charyzmatyczny cudotwórca, namaszczony przez Boga lider, wpada w głęboką depresję. Jak stoi, tak rusza na pustynię; bez wody, bez jedzenia, co można uznać za próbę samobójczą. On, który zabijał proroków Baala, rozmnażał jedzenie, ściągał na ziemię ogień i deszcz, kładzie się twarzą do ziemi i błaga Boga o śmierć.

Od kilku tygodni chodzą za mną słowa: "Lepiej się uciec do Pana, niż pokładać ufność w człowieku" (Ps 118,8). Księga Jeremiasza mówi jeszcze ostrzej: "Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku". W ostatnich dniach, gdy co rusz dochodzą do mnie bolesne wiadomości o odejściu kolejnych kapłanów, te słowa szczególnie mnie poruszają.

Nie mogę budować swojej wiary na autorytecie człowieka. Kanonizować ludzi, dopóki są w drodze. Nawet najbardziej charyzmatyczny lider; pociągający tłumy ksiądz, głoszący świetne kazania biskup nie mogą stać się dla mnie filarami Kościoła, na których opieram swoją relację z Bogiem. Bo mogę się mocno zawieść i rozczarować. Bo może się okazać, że człowiek, który mnie pociągał i zachwycał, nagle sam pogubił się w duchowej przestrzeni.

"Męża pewnego któż znajdzie?" (Prz 6,20). Tylko sam Bóg jest wierny i niezmienny.