Zgorszenie i zwątpienie

publikacja 07.06.2019 13:55

List biskupów do wiernych odczytywany w naszej parafii 26 maja, dotyczący molestowania seksualnego dzieci przez osoby duchowne, to była ostatnia chwila dla hierarchii kościelnej, aby nie utracić całkowicie zaufania wiernych (piszę o odczuciach swoich, ale także bliskich osób, z którymi rozmawiałam).

Zgorszenie i zwątpienie Jakub Szymczuk /foto gość

Był to, bodajże, drugi list biskupów jaki pamiętam, napisany zrozumiałym językiem i o sprawach ważnych dla wspólnoty wiernych. Szkoda, że te słowa, wydaje się szczere, płynące z serca i trafiające w sedno problemu, pojawiły się tak późno – dopiero po tym, gdy ludzie świeccy ujęli się za skrzywdzonymi…

Jako osoba interesująca się sprawami ludzi, a zwłaszcza ludzi krzywdzonych, obejrzałam w całości film braci Sekielskich. Dla osoby wrażliwej jest to trudne doświadczenie, bardzo trudno też uporządkować i uspokoić emocje po filmie… Osoby, które doświadczyły tego zła, cierpiały i cierpią w niewypowiedziany sposób. Tym bardziej, że zazwyczaj Bóg jest naszym wsparciem w takich chwilach – ale w tym wypadku Bóg został zawłaszczony przez krzywdzicieli.

List biskupów jest napisany odważnie: cytuje Ewangelię z pamiętnym fragmentem o kamieniu młyńskim zawieszonym u szyi i utopieniu w morzu, jako karze dla samego siebie za zgorszenie dziecka. Kontekst tych słów jest bardzo ważny: następują po słowach Jezusa, że musimy się stać jak dzieci, kolejny fragment mówi o tym, że lepiej pozbawić się części ciała, które wiodą do grzechu, niż zgrzeszyć, następny o szukaniu jednej zbłąkanej owcy (ale chodzi o małą owcę – dziecko). Kolejny fragment o upomnieniu braterskim – gdy brat zgrzeszy przeciwko mnie; przebiega ono etapami, w zależności od potrzeby: najpierw upominam w cztery oczy, jeżeli to nie pomaga, przywołuję jednego lub dwóch świadków. Jeżeliby to nie pomagało, należy donieść Kościołowi, czyli wspólnocie wiernych.

W przypadku pedofilii w Kościele dzieje się tak, że wspólnota niczego się nie dowiaduje, a czy jakieś rozmowy dyskretne się odbywają? – nie wiadomo. Z filmu Sekielskich wynika, że nie dla wszystkich problem w ogóle istnieje. Ważne jest, kogo uważa się za Kościół? Z lekcji religii i kościelnej ambony dowiadujemy się, że wierni i księża tworzą tę wspólnotę (i powinni być w stałej łączności z Jezusem). Jednak przepływu informacji brak. Sytuacja jest taka, jak to pokazuje homilia – wygłoszona, wierni wysłuchali, ale zareagować nie mogą. Na Mszy św. dla bierzmowanych, która niedawno odbywała się w mojej parafii, ksiądz biskup tryskał humorem (nie zabrakło żartów nt. powołania do zakonu i seminarium), w czasie kazania wspomniał o powodach odchodzenia z Kościoła – ale nie wymienił jako przyczyny - zgorszenia! Za to rodzice w słowie dziękczynnym mówili o Kościele jako ostoi w świecie pełnym zagrożeń (sic!). Zejdźmy wreszcie na ziemię i posłuchajmy, co myślą i czują ludzie!

O księdzu pedofilu z obecnej mojej parafii nikt wiernym nie powiedział, tak więc „wilk w owczej skórze” był wśród nas przez rok, a po tym czasie parafianie też o niczym nie zostali poinformowani. Za to w internecie można przeczytać pochlebną opinię naszego poprzedniego proboszcza o księdzu-przestępcy. Z pobliskiej parafii rok temu odszedł ksiądz w atmosferze skandalu seksualnego, ale wiernym nikt sytuacji nie wyjaśnił. Jak mamy czuć się wspólnotą? Piszę ten list, gdyż uważam, że trzeba o problemach mówić, jak uczył Jezus, najpierw dyskretnie, próbując pomóc osobie, która grzeszy, a potem głośno, bo tylko to może uzdrowić chorą sytuację. Młodzież chce o tym rozmawiać, ale dowiaduje się, że „grzech jest wszędzie”.

W „Gościu Niedzielnym” ( z 26 maja br.) Agata Puścikowska w felietonie „Odejść z Kościoła” pisze o reakcjach rozczarowanych instytucją Kościoła używając określenia „strzelanie focha” (biskupi w liście wykazali się większym zrozumieniem). Za to dla strony Kościoła ma subtelne określenie „Kościół-Matka” i że „potrzebuje nas dziś w sposób wyjątkowy”. Ja myślę, że nie czas na ten lekceważący bądź napuszony język. Myślę, że trzeba głośno przyznać się do winy (zrobili to biskupi w swym liście). „W sposób wyjątkowy” potrzebuje nas nie „Matka-Kościół”, ale poszkodowani przez „Matkę-Kościół”. Nie zamierzam robić tego, co sugeruje autorka felietonu, ale tego tak nie nazywa: „zewrzeć szeregi”. Ja nie zamierzam tego robić. Przypominają mi się za to słowa Jezusa nt. faryzeuszy: „groby pobielane” oraz piosenka „Kobranocki”: „I nikomu nie wolno się z tego śmiać”. Uważam, że każdy człowiek, który obejrzał film Sekielskich i nieobca jest mu miłość bliźniego oraz empatia – zrozumie, że skrzywdzony zechce odejść z Kościoła, bo Kościół i jego wszelkie znaki mogą go mierzić. Nawet we mnie, osobie postronnej, takie uczucie jest. Jak to trafnie ujęła bliska mi osoba: „nie ma się co dziwić, że ktoś chce wyjść z pomieszczenia, gdzie śmierdzi”.

Dotychczasowe postępowanie hierarchii kościelnej, co zobaczyliśmy w filmie „Tylko nie mów nikomu” – zeznawanie sam na sam z księdzem, przysięganie na Biblię (nie można od skrzywdzonych osób  oczekiwać, że Biblia zdeptana przez księdza, ma nagle coś znaczyć!) – to przypomina sprawiedliwość znaną nam ze szkolnej lektury „Szkice węglem” Sienkiewicza. Nie można szukać sprawiedliwości u kogoś, kto jest współwinny!!! A współwinni są wszyscy, którzy przymykali oczy na fakty. Jako, że jesteśmy wspólnotą, możemy wszyscy do winy się poczuwać – mniej lub bardziej, bo grzech zaniechania też jest grzechem (warto przypomnieć sobie listę 9. „grzechów cudzych”).

Mówienie o tym, że „grzech jest wszędzie”, a księża są zwykłymi ludźmi, grzesznikami, jak my, jest wygodnym ogólnikiem: nie wszystkie grzechy mają tę samą rangę i nie od każdego wymaga się tyle samo. Jeżeli wieczorem w zakazanej dzielnicy snuje się jakiś podejrzany osobnik, to mam się na baczności – ale nie wtedy, gdy ktoś jest księdzem w lśniących szatach! Gdybym była osobą, która skrzywdziła niewinne dziecko, ulgę sprawiłaby mi tylko dotkliwa kara. I żeby wszyscy o tym wiedzieli.

Oczywiście żal jest księży, którzy służą wiernie, każdego dnia. Tylko jak ich odróżnić? Odniosę się do własnej wiedzy na temat molestowania w Kościele: starszy ksiądz o uduchowionej twarzy zapraszał dziewczynki do „oglądania obrazków”. Ku mojemu wielkiemu żalowi, mnie nigdy nie wybrał… Po latach z dwóch niezależnych i wiarygodnych „źródeł” dowiedziałam się, że to był pedofil. Był bardzo wytrwały, wysyłał nawet listy na kolonię… Ksiądz kustosz z Lichenia w stałej współpracy z moją rodziną (wymiana pieniędzy i modlitw latami, wyjazdy podczas urlopów na budowę sanktuarium) – pedofil. No i przykłady z parafii w Miliczu… A to tylko wiedza jednej osoby… Po obejrzeniu filmu „Tylko nie mów nikomu” uświadomiłam sobie, że to się dzieje stale i wszędzie. Że dotyczy nas wszystkich. A dotyczy spraw delikatnych, o których nie jest łatwo mówić głośno. Jeżeli Kościół nie będzie miał odwagi mówić o sprawach seksualności, to zrobią to za nas (i już robią) ideologiczni deprawatorzy promujący „europejski” styl życia. Jeżeli Kościół nie będzie „Matką” także skrzywdzonych, odejdą nie tylko skrzywdzeni. List biskupów powinien być początkiem zmian. Na pewno powinno się, niezależnie od wieku, zasług itp., rozliczyć wszystkich, którzy przymykali oczy lub sprzyjali złu.

Ważnym wątkiem, zaledwie zaznaczonym w liście, jest formacja kapłanów. Powinni być rozumiani i uczeni rozumienia siebie. Powinni też wiedzieć, jakim życiem żyją wierni – Jezus żył, mieszkał, jadł razem z uczniami. W filmie najpierw mnie zszokowało stwierdzenie księdza-pedofila, starego już człowieka: „jakieś uczucie ojcowskie, chciałem dać mu upust”, ale potem pomyślałam, że przecież nie od początku był to człowiek zdeprawowany… Było w nim dobro, ale  zginęło w codzienności, może wydało się nieważne, zwyczajne? Czy ktoś pyta księży, co czują, jak się rozwijają jako ludzie, jakie mają trudności? Ale dopiero po pewnym czasie to pytanie sobie zadałam, bo bezpośrednio, po filmie mogłam myśleć o tych krzywdzicielach z filmu, że to „bestie” w ludzkim ciele.

Dobra to myśl listu biskupów, aby prosić o pomoc Ducha Świętego, bo wybaczyć i zapomnieć – to nie jest zadanie na ludzkie siły.

Lidia Szulc