Do rany przyłóż

Jacek Dziedzina

Jesteśmy na progu rewolucji. Polecą głowy, będą ofiary, powstaną barykady, będzie może mało przyjemnie, bo rewolucje przyjemne nie są, ale najdalej za 100-200 lat wszystko się wyklaruje...

Do rany przyłóż

Zazdroszczę historykom tego dystansu i zdolności patrzenia na kryzys Kościoła z takiej perspektywy. Bo to od nich już rok temu (przy okazji burzy na szczytach hierarchii watykańskiej) słyszałem powyższe słowa o barykadach, ofiarach, rewolucji… Ta perspektywa jednak tylko trochę uspokaja, owszem, pozwala spojrzeć na obecne zawirowania jak na kolejny etap w historii Kościoła, najwidoczniej niezbędny do tego, by Kościół przeżył swoje kolejne nawrócenie. Tyle tylko, że żyjemy tu i teraz, nasze dzieci też mają ograniczoną perspektywę, nie doczekają przecież owych świetlanych czasów za 100-200 lat. Naturalne zatem są pytania, jak przetrwać okres rewolucji, gdy jej odpryski mogą poranić każdego z nas.

Ale im bardziej te pytania niepokoją, tym mocniej prowadzą nas do przekonania, że kluczem do przeżycia kryzysu jest właśnie ta perspektywa: to tylko kolejny etap… wzrostu Kościoła. Bo od kryzysów i wstrząsów zaczynał się każdy nowy i świętszy rozdział jego historii. Im więcej burz i skandali, tym większa eksplozja świętości w późniejszym okresie. – Kryzys, który poprzedził reformę gregoriańską w XI wieku, był kryzysem wielkiego grzechu duchownych, w tym również papieży – mówił mi jesienią ubiegłego roku o. Tomasz Gałuszka OP. – My nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić dziś takiego newsa, ale na przykład papież Benedykt IX – nazywany przez historyków „kompletnym dnem” – ożenił się, sprzedał urząd papieski, kilkukrotnie napadał na Rzym, by zasiadać na Stolicy Piotrowej. I później papiestwo przechodziło z rąk do rąk różnych świeckich rodów. Reakcją na ten grzech papieży i rozpustnych duchownych była właśnie reforma i rewolucja gregoriańska. Prawie wszyscy papieże i pionierzy tego nowego etapu Kościoła okazali się prawymi ludźmi, a nawet świętymi, wywodzili się często z reformowanych nurtów monastycyzmu, mieli wręcz „hopla” na punkcie świętości pojmowanej bardzo radykalnie. Ta eksplozja świętości była reakcją na wielki grzech pewnej wąskiej grupy duchownych – dodaje o. Gałuszka.

Św. Tomasz z Akwinu przekonywał, że rany, które nosimy, nie znikną po naszym zmartwychwstaniu, tylko będą dodatkowo jaśnieć. Tak, jak rany Jezusa nie zniknęły po Jego Zmartwychwstaniu. To dlatego największym upokorzeniem dla szatana jest świadomość, że nawet jego najbardziej przebiegłe, niszczycielskie projekty, których efektem jest pogorzelisko i krwawiące rany, Bóg jest w stanie wykorzystać w swoim dziele zbawienia; włączyć je w swój projekt nieustannego stwarzania na nowo, odnawiania oblicza poranionej ludzkości, spustoszonej ziemi. Kościoła.