Kryzysowa narzeczona

Marcin Jakimowicz

Kościół wyjdzie z kryzysu zwycięsko pod warunkiem, że w niego… wejdzie. Oblubienica, wychodząc z niezbyt sielankowego doświadczenia pustyni, „idzie wsparta na swym Oblubieńcu”. Niesie ją sam Jezus.

Kryzysowa narzeczona

Przed pięciu laty napisałem na Facebooku: „Jestem zdolny. Do wszystkiego”. To nie była gra, żonglerka słowami ani kokieteria. Przeżywałem potężny wielowymiarowy kryzys i wiedziałem, że w jednej chwili mogę zniszczyć wszystko, czym obdarował mnie Bóg. Dowiedziałem się sporo o sobie: nie można na mnie polegać, nie mam wiary, udaję przed innymi kogoś, kim nie jestem. Dowiedziałem się sporo o Nim: ufa mi, nie ma w Nim cienia zmienności, zapłacił za mnie swą krwią, nie cofnie danego mi słowa. Zły spotkał Dobrego. Na własnej skórze przekonałem się o tym, że kolejność w zdaniu „Jego słońce świeci nad złymi i nad dobrymi” nie jest przypadkowa. 
Bóg wyprowadził mnie z tej próby. Wyszedłem wsparty na Oblubieńcu. Wszystkie martwe rzeczywistości rozkwitły. 
Kościół nad Wisłą wyjdzie z kryzysu zwycięsko. Pod warunkiem, że w niego… wejdzie. Nie ma żadnej drogi na skróty. Jeśli GPS nakazuje drałowanie przez 40 lat po piaszczystym, nieutwardzonym terenie, to nie można skrócić tego czasu. Zamiatanie pod dywan, „zmienianie tematu” to najgorsza rzecz, jaką można zrobić w takiej sytuacji. Jedynie przyjęcie wszystkiego w pokorze kończy się zwycięstwem.
Zaufanie, jakim obdarzył nas Najwyższy (całkowicie oddał się w ręce nieudaczników), musiało prędzej czy później skończyć się potężnym kryzysem. Otrzymaliśmy skarb, z którym nie bardzo potrafimy sobie poradzić. Naczynia (choć pozłacane i ozdabiane drogimi kamieniami) okazały się zwykłą gliną i pękły. Obudziliśmy się z pustymi rękoma. Czyż nie to było argumentem dla dokonujących cudów apostołów? „Nie mam srebra ani złota, ale to, co mam, to ci daję…”.
Pocieszający jest finał tej wędrówki. Oblubienica, wychodząc z niezbyt sielankowego doświadczenia pustyni, „idzie wsparta na swym Oblubieńcu”. Niesie ją sam Jezus.