Dajcie ludziom jeść

Jacek Dziedzina

Jeśli ktoś naprawdę nie wie, czym nakarmić głodnych – choć spichlerze pełne najlepszej strawy – lepiej, by ustąpił innym. Ludzie są głodni prawdy, dobra i piękna. Wystarczy otworzyć spichlerze na oścież. I pozwolić ludziom najeść się do syta.

Dajcie ludziom jeść

Jest wspólny mianownik, który powinien łączyć wierzących i niewierzących w ocenie i samych przypadków pedofilii wśród księży, i całego systemu, „klimatu”, który uniemożliwiał zdławienie draństwa w zarodku. Tym wspólnym mianownikiem jest dobro ofiar. A raczej ich krzywda – której ujawnienie było konieczne dla ich dobra i potencjalnych kolejnych, nie daj Boże, ofiar. I jeśli to niewierzący lub niekoniecznie związani bliżej z Kościołem wykazali się większą determinacją w dotarciu do ofiar, jeśli to oni oddali im głos i pokazali problem w całej jego „niedelikatności”, to wierzącym pozostaje przynajmniej – jeśli już nie chcą dziękować – przemodlić sprawę w milczeniu.

Ale poza tym wspólnym mianownikiem z niewierzącymi ludzie Kościoła mają swój własny powód, by odczuwać prawdziwy ból i gniew: to świadomość, że właśnie te procentowo nieliczne, ale nierzadko kryte przez chory układ władzy, przypadki przykrywają to, czym naprawdę Kościół jest i czym naprawdę żyje na co dzień. Przykrywają pracę i świadectwo zdecydowanej większości kapłanów, których codzienna posługa ściąga niebo na ziemię w każdej Eucharystii, jedna człowieka z Bogiem w sakramencie pokuty i których homilie, prowadzenie, kierownictwo duchowe i dyskretna pomoc materialna ratują ludzkie życie we wszystkich możliwych wymiarach. Przykrywają także niezliczone, niewidoczne w mediach, pulsujące życiem i zapałem ewangelizacyjnym inicjatywy i dzieła ludzi Kościoła – świeckich i duchownych. Do większości Polaków ten obraz i tak na co dzień nie dociera – bo czasem trudno przebić się nie tylko przez medialne sito, ale również, bywa, przez kościelne kanały, które w zbyt dynamicznym chrześcijaństwie potrafią dostrzegać głównie zagrożenia.

Efekt jest taki, że gdy przychodzi takie tąpnięcie, jak teraz, nie znające takiego Kościoła osoby utwierdzają się w przekonaniu, że dobrze robili, niczego w nim nie szukając. Dlatego nigdy nie zrozumiem kryteriów, według których na eksponowane, transmitowane na cały kraj uroczystości kościelne dobiera się kaznodziejów, których mowy – delikatnie mówiąc – ani wierzących w wierze nie umocnią, ani niewierzących do wiary nie zachęcą. Nagłaśniana w całej Polsce pielgrzymka czy inna procesja – taka okazja, takie zainteresowanie mediów, do tego kwas w wiadomym temacie w powietrzu, wokół tylu kapitalnych, żyjących Słowem kaznodziejów, a tu znowu ten sam przewidywalny, „narodowo-wyzwoleńczo słuszny”, ale ani trochę niczego nieożywiający „przekaz". Przykładów aż zanadto.

Gdy najlepsza w mieście restauracja zostanie przyłapana na nieświeżych produktach – właściciel nie może się obrażać, że traci klientów. Nawet jeśli wie, że swoją ofertą naprawdę bije na głowę konkurencję i że to tylko jeden kilogram zepsutego mięsa na tysiąc kilogramów towaru najwyższej próby. Żeby marka odzyskała renomę – nie ma wyjścia, musi zmienić się zarząd. I metody zarządzania. Gdy sprawa dotyczy najważniejszej strawy na tym świecie – nie ma zmiłuj. Ludzie są naprawdę głodni Ewangelii, a spichlerze pełne najlepszej strawy. Jeśli ktoś tego nie rozumie i spichlerzy nie otwiera, niech odejdzie – dla dobra Kościoła i dla własnego dobra.