Jesteście światłością świata

ks. Adam Pawlaszczyk ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 20/2019

publikacja 16.05.2019 00:00

Chrystus wzywa każdego wiernego, aby był przejrzystym wzorem.

Jesteście światłością świata Kliknij i zobacz całe wydanie

To słowa zaczerpnięte dosłownie z ostatniego motu proprio papieża. Franciszek pisze w nim o potwornej krzywdzie wykorzystywania seksualnego nieletnich przez księży, czyli o tym, o czym na przestrzeni ostatnich lat mówi się bardzo dużo, a na przestrzeni ostatnich dni jeszcze więcej. List apostolski nosi tytuł „Wy jesteście światłem świata”. I bardzo dobrze, bo to akurat trzeba nam, wierzącym, przypominać. Jesteśmy światłem, co znaczy, że naszym celem jest rozjaśnianie mroku. A jest go – używając terminologii świętego Jana – w „świecie” na tyle dużo, że roboty nam nigdy nie zabraknie. Co jednak wtedy, gdy zamiast nieść światło, sami niesiemy ciemność? A jedno jest pewne – krzywdzący dzieci fundują im ciemność rozpaczy na długie lata, ci, którzy ich nie powstrzymują – choć mogą i powinni – na jeszcze dłuższe. Oby nie na całą wieczność, bo wówczas, wiadomo, jak to powiedział Jezus: kamień młyński na szyi i… Morza tego świata mogłyby się wypełnić takimi kamieniami. Boli mnie bardzo, że wielu – w imię dobra Dobrej Nowiny – przyniosło temu światu nowinę złą. I niezłą porcję ciemności. Franciszek: „Chociaż wiele już uczyniono, musimy nadal uczyć się z gorzkich lekcji przeszłości, aby patrzeć z nadzieją w przyszłość”.

– Przeprosić Panią to za mało – mówi jeden z bohaterów filmu „Tylko nie mów nikomu”, kapłan ledwo powłóczący nogami, starzec dokonujący swych dni w domu księży emerytów. Mierzy się z przeszłością, gdy jego ofiara, dorosła już kobieta, przychodzi przypomnieć mu, jak podłych czynów dopuścił się wobec niej, kiedy miała siedem lat. I nie tylko wobec niej. On: – Proszę mi wybaczyć. Ona: – Proszę żałować. Emocji dużo i trudno się dziwić. Wiadomo, że kiedy na jaw wychodzą rzeczy podłe, krzywdzące zwłaszcza najbardziej bezbronnych, czyli dzieci, nie da się emocji uniknąć. Bo widok krzywdy boli. A krzywda polegała nie tylko na skrzywdzeniu poszczególnych ofiar, lecz również na dopuszczeniu, by krzywdzący miał możliwość krzywdzenia kolejnych. O ile w przypadku tych pierwszych trudno doszukiwać się jakichkolwiek intencji poza oczywistą patologią osobowości, o tyle w przypadku tych drugich sama intencja uchronienia dobrego imienia Kościoła była po prostu hańbiąca i… co tu dużo gadać – głupia. A już na pewno nieskuteczna. Chcieliśmy uniknąć jednego skandalu i wywołaliśmy inny, sto razy gorszy, jak to kiedyś powiedział jeden z irlandzkich biskupów. Miał rację – tylko co to zmienia? Ciału Chrystusa zadano ból. Czy jednak czasem nie jest podobnie jak z chorobą autoimmunologiczną, że ciało samo krzywdzi siebie? A jeśli tak jest, to jakie istnieje na to lekarstwo? Czy nie jest nim raczej uznanie prawdziwego stanu rzeczy, czyli tego, co naprawdę Kościołowi szkodzi, a co mu służy? W tym wypadku, że ukrywane grzechy ludzi Kościoła zabijają Kościół, a szczere ujawnianie ich celem uleczenia zła może mu tylko pomóc? I nie ma sensu doszukiwanie się intencji tych, którzy na te grzechy zwracają uwagę, bo nie to jest sednem sprawy? Nawet w wielkim gniewie zwrócona uwaga niekoniecznie jest uwagą niesłuszną. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.