Czego nie zauważył reżyser

Edward Kabiesz

Po obejrzeniu „Tolkiena” narzuca się prosta odpowiedź: znaczenia wiary w życiu pisarza.

Czego nie zauważył reżyser

Nie jest kwestią przypadku, że od wielu lat katolicy diecezji Plymouth starają się o podjęcie procesu informacyjnego, który otworzyłby drogę do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego pisarza. Tolkien był katolikiem, prowadził bogate życie religijne. O swojej trylogii „Władca Pierścieni” napisał, że jest dziełem „zasadniczo religijnym i katolickim”.

Nie chciałbym recenzować filmu fińskiego reżysera Dome Karukoskiego, ale po obejrzeniu narzuca się refleksja, że – podobnie jak inne produkcje Disneya – pomija prawie zupełnie znaczenia wiary w życiu pisarza. Co prawda, pojawia się tu postać katolickiego księdza, który opiekował się nim po śmierci matki, ale to właściwie wszystko. A przecież Tolkien od dzieciństwa regularnie uczestniczył we Mszy św., a służąc w wojsku w czasie I wojny światowej, kiedy tylko miał okazję, starał się znaleźć w pobliżu kościół. Nie zobaczymy go w scenie modlitwy, nie znajdziemy nawet sceny rozmowy na tematy religijne, chociaż trudno przypuszczać, by nie poruszał tego tematu w czasie spotkań z przyjaciółmi. Właściwie nie wiemy, czy był w ogóle człowiekiem wierzącym. Dlaczego twórcy nie  uwzględnili problemu wiary w życiu pisarza? Wydaje się, że chociaż reżyser określa się fanem jego twórczości, nie czuje tego tematu, a studio Disneya wycina wszelkie religijne odniesienia ze swoich filmów.