Konstytucja europejska

Marek Jurek

|

GN 19/2019

Niektórym Europa myli się z Unią, Unia z jej władzami, a same władze Unii – z jej klasą rządzącą.

Konstytucja europejska

Jan Paweł II koncept „powrotu do Europy” uważał za poniżający dla Polski. Polska nie tylko nigdy nie opuszczała Europy, przeciwnie – to Europa opuściła Polskę. Broniliśmy Europy przed obu totalitaryzmami, Polska pierwsza odmówiła ustępstw wobec Hitlera i zablokowała jego ekspansję i od Polski zaczęło się – co poświadczył Jan Paweł II w „Centesimus annus” – zwycięstwo wolnego świata nad Związkiem Sowieckim w zimnej wojnie. Dziś niestety pomysł udowadniania, że nie jesteśmy poza Europą (albo przeciw Europie) powraca w nowej, zaskakującej wersji. Prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier Jarosław Gowin, a w końcu i premier Morawiecki postulują wpisanie do konstytucji przynależności Polski do Unii Europejskiej. W ten sposób Polska miałaby dać dowód, że z Unii wystąpić nie chce. W ten sposób Rzeczpospolita miałaby wykazać swą lojalność wobec atakujących ją władz unijnych, podczas gdy to władze Unii powinny codziennie dowodzić, że pracują dla państw, które je w swych traktatach i swymi decyzjami powołały.

Porozumienia międzynarodowe państwa zawierają dla osiągania wspólnych celów i realizacji wspólnych interesów, a na podstawie ich przepisów kontrolują wzajemne zobowiązania. A pomysł, żeby związek państw wpisać do konstytucji, jest nie tylko niebywały, ale i brzemienny w skutki, które trzeba sobie uświadomić. Po pierwsze – ustrojowe i polityczne. Potwierdzony konstytucyjnie i niewzajemny związek państwa z innym państwem lub związkiem państw to protektorat. W protektoracie polityka polega w ogromnej mierze na zabiegach o przychylność protektora, bo to protektor, a nie podległe mu państwo, jest gwarantem pomyślności. Tak już dziś myśli wielu spośród tych, dla których Unia Europejska stała się najważniejszym odniesieniem solidarności i tożsamości. Dla nich traktaty jako podstawa współpracy państw to za mało. Zaangażowanie na rzecz Unii to nie honorowanie traktatów, ale gotowość ich obalania – oczywiście w duchu zwiększania unijnych kompetencji. Z tego punktu widzenia dzisiejszy kształt Unii wolno krytykować, nie wolno natomiast krytykować jej władz i ich polityki „pogłębiania integracji”, nawet jeżeli jest zupełnie sprzeczna z obecnym prawem europejskim.

Drugi aspekt dotyczy suwerenności i przyszłości. Z tej perspektywy zwolennicy konstytucyjnego związania Polski z Unią Europejską czynią naprawdę duży prezent jej obecnemu, odchodzącemu już kierownictwu. Rok temu w ostatnim „Orędziu o stanie Unii” Jean-Claude Juncker mówił, że „suwerenność jest przeznaczeniem Unii”, która „musi działać na scenie globalnej”. Tymczasem uruchomienie trendu, by państwa uznawały się za nieoddzielną część Unii, to właśnie początek budowy tej suwerenności. Niepodzielność politycznego organizmu jest jednym z jej znamion. Faktyczne uznanie suwerenności Unii oznacza jeszcze jedno – deklarację, że będziemy towarzyszyć Unii w kierunku, w którym zmierza, niezależnie od tego, jak daleko pójdzie. A dokąd idzie – wiemy od czasu rozpoczęcia prac nad niedoszłą Konstytucją dla Europy. Jej polityka to systematyczne przejmowanie kompetencji państw, imigracjonizm i zmiana kształtu społecznego naszych krajów, promocja rewolucji homoseksualnej, aborcjonizm i ignorowanie praw rodziny. Jak można zgadzać się na udział w tej (r)ewolucji – mówiąc potocznie – na dobre i na złe, a prawdę mówiąc – na złe i jeszcze gorsze? Nie tylko dobro Polski, ale i samej Europy wymaga zmiany tego kierunku.

Uczestniczyłem niedawno w Lesznie w debacie kandydatów do Parlamentu Europejskiego. Zwróciłem uwagę, że Polska i inne kraje Europy Środkowej musiały przyjąć cały prawny „dorobek wspólnotowy”, podczas gdy od nas niczego nie przyjmowano. Bardzo zaskoczyło to Michała Wawrykiewicza, kandydata Koalicji Obywatelskiej. Nie mógł zrozumieć, że „zjednoczenie” i „unia” powinny być wzajemne, szczególnie jeżeli rozszerzenie podwaja liczbę państw członkowskich. Na pytanie: „A co mieliby od nas przyjąć?” odpowiedziałem, że choćby prawa rodziny, jako jedną z wartości UE wymienianych w artykule drugim Traktatu o Unii. Podobnie jak tożsamości narodowe krajów, które Unię tworzą, a których to tożsamości również nie ma na liście podstawowych wartości Unii Europejskiej.

Najwyższa więc pora, żeby Rzeczpospolita od dostosowywania się do Unii – przeszła do jej kształtowania. Od zgadzania się, albo nie, na cudze propozycje – trzeba przejść do ich formułowania. Ale najpierw musimy to wytłumaczyć ludziom, którym Europa myli się z Unią, Unia z jej władzami, decyzje władz z ich życzeniami, a same władze Unii – z jej klasą rządzącą. Wyjaśnienie tych prostych rozróżnień to konieczny warunek prowadzenia polskiej polityki na forum europejskim.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.