Leje

Marcin Jakimowicz

Leje! – kręcą głową niezadowoleni rodacy w tramwaju. Leje! – cieszą się rolnicy, którzy gorąco modlili się o deszcz. I jak tu dogodzić Janowi Kowalskiemu?

Leje

Tak źle i tak niedobrze.

Wróciłem właśnie z Zamojszczyzny, gdzie od dawna modlono się o deszcz. Susza sprawiała, że w lasach ogłaszano pogotowie przeciwpożarowe. Deszcz spadł i wielu rodaków zaczęło… narzekać.

Zawsze jest coś nie tak. Za ciepło, za zimno, zbyt mokro… Jak trudno podziękować za to, co przynosi codzienność. Nie czekać desperacko na zmianę, ale błogosławić. Nie dopuszczać do siebie goryczy.

Nie jestem chasydem. Nie żyję wedle dewizy Nachmana z Bracławia, nauczającego, że „smutek jest wygnaniem Bożej obecności”, ale ostatnio duże wrażenie robią na mnie słowa o tym, by wyrzucić z serca wszelką gorycz. Matka Teresa mawiała siostrom wychodzącym na ulice Kalkuty: „Jeżeli chcecie być szczęśliwe, nigdy nie dopuszczajcie do siebie goryczy. Jeżeli naprawdę oddacie się Bogu, w waszym „tak” zawarte będzie upokorzenie, porażka, sukces, smutek, ból. Kiedy zapominamy o tym «tak», w nasze serca wkrada się gorycz. Nigdy, ale to nigdy nie obrażajcie się, kiedy zostaniecie upomniane. Obrażanie się jest owocem dumy. Chcecie być szczęśliwe? Nie dopuszczajcie do siebie goryczy”.

Co pozostaje? Dziękczynienie. Trwanie w uwielbieniu. Niezależnie od okoliczności przyrody.

Czytam zapiski s. Faustyny z 22 maja 1937: „Dziś jest tak wielki upał, że trudny do wytrzymania, pragniemy deszczu, a jednak nie pada. Od kilku dni deszcz nie może padać. Kiedy spojrzałam na te rośliny spragnione deszczu, litość mnie ogarnęła i postanowiłam sobie odmawiać tę koroneczkę tak długo, aż Bóg spuści deszcz. Po podwieczorku niebo się okryło chmurami i spadł rzęsisty deszcz na ziemię. I dał mi Pan poznać, że przez tę modlitwę wszystko uprosić można” (Dz 1128)