Jak to, Piotrusia nie ma?

GN 15/2019

publikacja 11.04.2019 00:00

Dziewięcioletni Jasiek przybiegł i zawołał: „Piotrusia nie ma!”. „Jak to nie ma?” – powtórzyłam otępiała. Zawalił mi się cały świat.

Piotruś Mela (z prawej). Gdynia 1993 r. Piotruś Mela (z prawej). Gdynia 1993 r.
archiwum rodziny melów

Jasiek Mela: – Kiedy miałem siedem lat, spłonął nasz dom w Malborku. Staliśmy i patrzyliśmy, jak tracimy wszystko. Półtora roku później utopił się mój młodszy brat, Piotruś.

Urszula Mela: – Pierwsza reakcja? Otępienie. Totalne zamknięcie się w sobie. Myśli o fatum krążącym nad rodziną. „Co robię nie tak? Co znowu zawaliłam?” − takie pytania wynikały z moich różnych urazowych historii. „Widocznie mi się należało”. Było strasznie. Przez miesiąc fizycznie bolało mnie serce. Na długi czas odcięłam logiczne rozumowanie. Jak to: „Piotrusia nie ma”? Co to znaczy?

Czy nie przemknęło mi przez myśl, że Pan Bóg nas nie lubi? Nie. On mi kompletnie zniknął z oczu. Gdybym kłóciła się z Nim, byłoby pewnie lżej. Ale ja Go nie widziałam. Byłam w ciemności.

O co chodzi?

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.